JUSTIN TIMBERLAKE

 

Justified (2002)

Z tego co pamiętam, to powinna być znacznie lepsza płyta, niż jest. Mniej melodyjne numery Timbalanda zaburzają doskonały flow zmysłowego avant-smooth-popu Neptunes. Oczywiście są dobre, ale nie tak fantastyczne jak "Take It From Here", "Last Night", "Let's Take a Ride" i "Nothin' Else" – o legendarnej serii singli nie wspominając, rzecz jasna. Przewaga Justified nad FutureSex/LoveSounds, poza samym poziomem kawałków, polega na tym, że Justified na nic się nie spina artystycznie – to stricte mainstreamowa produkcja do przytulania we dwoje, a nie jakaś kulturowo-bitowa teza. I to właśnie jest najfajniejsze. 
(T-Mobile Music, 2011) 

"Señorita"
I tak oto docieramy do miejsca pierwszego, które nie powinno być zaskoczeniem jeśli czytaliście uważnie cały felieton. Od czego zacząć? Od spowolnionej salsy zaznaczonej bujającym pianinkiem i latynoskimi przeszkadzajkami? Od żywego bitu Pharrella – wręcz namacalna stopa, wręcz dotykalny werbel? Od drugiej ścieżki pianinka, dochodzącej na refren? A może – racja – winniśmy spenetrować hookfest odbywający się bezczelnie na naszych oczach (uszach?). A może lepiej zająć się saksofonem w który Chad dmie z taką namiętnością – a to ledwie jeden z myków, wzbogacających teksturę. Bo czy ktoś kojarzy ten numer z saksofonem? Nie sądzę. To może kojarzy aktorską wprawkę Justina w finale, antycypującą "ok now ladies" z "Hey Ya!"? A może wyjaśnijcie mi dlaczego gdy słucham jej na słuchawkach, to mam to całe balangujące towarzystwo przed oczyma? A może kurwa pizda, a może do cholery, a może "Señorita" to produkcja życia Neptunes i ma na to papiery. "Rock Your Body" i "I'm Lovin' It" legitymują się kapkę lepszymi kompozycjami i żeńskim wokalem, ale żaden, absolutnie żaden track do jakiego przykładali rękę Neptunes nie BRZMI tak naturalnie, tak organicznie, jakby każdy instrument oddychał zamiast grać. And that's it.

"Rock Your Body"
Zadziwiająco, jedyny singiel produkowany przez Neptunes jaki zmieścił się w naszym top 100 pół-dekady, "Rock Your Body" jedzie głównie na cudownym songwritingu, operując dość zachowawczą produkcją, której podstawowa zasługa to odpowiednie (co do pół herza) proporcje w miksie. Świetnie te proporcje komentował Tomek, wyprowadzając analogię do figury Angeliny Jolie. Ale to wystarcza. Zaraz, więc który z Off The Wall jest inspiracją dla "Rock Your Body"? "Rock With You"? "Off The Wall"? "Get On The Floor"? A może każdy z nich po trochu? W ramach bonusu – czasem marzenia się spełniają i wokalistki chociaż trochę wyglądają jak śpiewają (Vanessa Marquez, wrzućcie w Google).

"Take It From Here"
Romantyczna serenada! Z prawdziwymi smykami i wzruszającym miłosnym wyznaniem! Istna poezja. Abstrahując od strony realizatorskiej, sama pieśń głaszcze serduszko jak rzadko kiedy w karierze Williamsa i Hugo. Check ten temacik smyczków, check ten akustyk i oddechy Justina po wyrazach "air" i "fair". I jak obracają się smyki wokół własnej osi w dalszej fazie. Flaming Lips? Jim Guthrie? Wiecie o co cho. Ascetycznie, z klasą i uważnie, track broni się od każdej strony. Damn.

"Last Night"
No i jak do diaska nie nazywać Neptunes mistrzami, skoro dostarczają tak bogatych wrażeń na przestrzeni jednego tracka. Echo bębnów... Mechaniczne faux-stringsy... Oszczędność w zagrywkach gitary... Złote cymbałki uwydatniające pokręconą ścieżkę falsetu... No i ten powodujący automatyczne ciary zabieg z refrenem, czyli wzrastające "schodki" elektrycznego pianina. Według reguły, musi też być rozładowujący strach, bezpieczny bridge, tu objawiający się dwukrotnie i wyciszający całość. Nie wspominam kurwa o melodiach, których w jednym songu jest więcej zajebistych, niż zwykle na całej płycie gwiazdy z MTV. Does modern pop ever get any better? Yup, i to na tym samym albumie. Stay tuned.

"Let's Take A Ride"
Spójrzmy które fragmenty Justified produkowali Neptunes, a które Timba. Rzut oka wystarcza i pojawia się pytanie: czy byłby lepszy album gdyby Pharrell i Chad mieli go na wyłączność? Nie, to może jest stylistycznie znakomita mieszanka, choć nie da się ukryć że kawałki Neptunes są najlepsze. "Let's Take A Ride" wizualizuje świeży, surowy brzask przed spontaniczną wycieczką na łono natury. Czy ja tam słyszę ćwierkanie ptaków, czy to u mnie za oknem? Pierdykam.

"Like I Love You"
Nasi dwaj bogowie morskiej piany widocznie polubili się z byłym gwiazdorem "Mickey Mouse Show", bo zajęli się połową jego albumu. Nigdy wcześniej ani później Pharrellowa gitara akustyczna (kompletnie esencjonalny czynnik omawianych tu piosenek) nie rezonowała tak triumfalnie. Ulokowano ją blisko mikrofonu, ale z odpowiednim nasyceniem i potrzebną przestrzenią; minimalne chwyty minimalnie nie stroją, a dostojności riffowi dodaje skrzeczenie winyla. Pierwszy singiel Justina miał jeszcze atrakcyjne plecionki wokalne i muczenie skompresowanego, rozlanego keyboardu. Potęgę uzupełnia rozchwiany, acz mocarny bit perki i jasnym się wtedy staje, że wkraczamy w nową erę. Z pomocą tak zredukowanych narzędzi uzyskać taki punch = masakra. A to był dopiero początek.
(Porcys, 2006)

"I'm Lovin' It"
Uwaga, rarytas! Track nie znalazł się na Justified, wyprodukowany został przez Neptunes, napisany przez nich wraz z Justinem, a użyto go w kampanii reklamowej McDonalda pod tym samym tytułem. Srając na McDonalda, sprawdź to ziom, bo będzie niezły ziąb. Anielskie "pa-ra-pa-pa-paaaa" Vanessy (ta sama niunia, co piszczy "talk to me boy" w "Rock Your Body") kradnie show, lecz jest tu więcej do podziwiania. Tym razem Timberlake maskuje się niskim, skromnym ćwierć-śpiewem, a za nim wybuchają kruche, plastikowe werble i podkręcone, swingujące chwyty na gryfie. Parada popowej rozkoszy.
(Porcys, 2006)

* * *

FutureSex/LoveSounds (2006)

Technicznie sukces: bezwstydnie reformatorskie rozkurwienie chartsów, aż miło. A braki refrenowe nadrabia duet T&T konceptualną alokacją futuro-komercji. ✂ "FutureSex/LoveSounds" ("Another One Bites the Dust"?), "Sexy Back", "My Love" (wraz z preludium), "Until the End of Time" ("When 2 R In Love"?), "Pose" 

The 20/20 Experience (2013)

Ładne i "wycacykowane", choć miejscami zbyt rozwlekłe + to miał być wyjebany modernistyczny manifest, a nie bezpieczna retro-stylizacja. Shame. ✂ "Pusher Love Girl", "Suit & Tie", "Strawberry Bubblegum", "Let the Groove In", "Dress On" 

Man of the Woods (2018)

"Filthy"

PANIE MOSLEY, NIECH MI PAN POWIE DO KURRRWY NĘDZY KIM PAN JEST W TEJ MUZYCE ALBO CO ONI KURRRWA Z PANA ROBIĄ

RIYL: 
– "FutureSex/LoveSound"
– "Fame"
– "In the Flesh?"
– "In the Closet"
– "Deeper Underground"
– "Technologic"
– Steve Jobs
– Isaac Asimov

futurism VS retromania
(2018)

"Wave"

PANIE WILLIAMS, NIECH MI PAN POWIE DO KURRRWY NĘDZY KIM PAN JEST W TEJ MUZYCE ALBO CO ONI KURRRWA Z PANA ROBIĄ. Przypomnę: geniusz wciąż żyje wśród nas, ma 45 lat i pyka se ostentacyjnie nierówno na gitce i na basie (strong tciof vibes, namsayin'), jakby weekendowo wyjechał nad jeziorko "dla chwilowego resetu". Co zaś do Justina, to im większa NAGONKA ("dzieci do nagonki z czworaków – obwiązać szmatami!"), że niegodny naszych trudnych społecznie i politycznie czasów bla bla bla, tym bardziej chciało mi się go słuchać w imię obrony "muzyki samej w sobie". Teraz gdy WRZAWA już UCICHŁA, sięgam POŃ trochę rzadziej.
(2018)

* * *

niegdyś "największa nadzieja białych", dziś wszechstronny celebryta, który "może se wszystko". w błyskotliwej metamorfozie "od boysbandowego ambarasu do największego wokalisty globu" decydującą rolę odegrali rzecz jasna Timbaland i Neptunes, dla których nagrywki JT to kolejny poligon doświadczalny na zadany temat – czy można wygrać mainstream przystępną dziwnością. ponad 15 lat minęło od debiutu, a dyskografia Justina wciąż smakuje jak wykwintny przekładaniec ze słodkiej retromanii i kwaśnego futuryzmu. ponoć szczególny sentyment zostaje w ludziach do muzyki, której sporo słuchali, gdy mieli 20 lat. pewnie dlatego Justified budzi we mnie SZEREG namacalnych wspomnień z tego cudownie beztroskiego etapu. i ogromnie cieszy, że dziś mogę uzupełnić poniższą kolekcję o nowe ARTEFAKTY "w klimacie". aha, z plejki wykluczyłem gościnne występy, ale podium chyba wiadomo: 1. "Signs"; 2. "Dick In a Box", 3. "Yoshimi..." z FLips w TOTP.

tymczasem moje top 10 ulubionych "autorskich" wałków (...i co mi się w nich podoba najbardziej):

1. Señorita (tropikalna produkcja oddychająca "dużą wilgotnością powietrza" + call & response na finał)
2. Rock Your Body (harmoniczne "uwolnienie" w bridge'u i tamże wokalny dialog z Vanessą)
3. I'm Lovin' It (no oczywiście nietykalny hook przewodni, ponownie w duecie z Vanessą – tzw. "zwykła McPraca")
4. My Love (bit zaczerpnięty "z jakiegoś niemieckiego techno" w przeboju r&b/rapowym)
5. Wave (co Pharrell i Chad robią "na odpierdol" w dolnych rejestrach – jazz/country'owe "Die Kunst Der Bassen Motiv" z kulminacją WTF w mostku :O )
6. Let's Take a Ride (zmysłowa ewokacja wiosennej rosy w intro + lekkie dysonanse wokalu w refrenie)
7. Suit & Tie (pierwszy wjazd wokalu w zwrotce: SINUSOIDALNA linia, "elegancja Francja")
8. Take It From Here (cytując klasyka: "smyki wrzynające się w pamięć jak stringi w dupę absolwentce technikum fryzjerskiego")
9. Breeze Off the Pond (to, że 44-letni pan Williams nadal jest "najświeższy na boisku" i potrafi namalować dźwiękiem tytułową bryzę – absurdalność jego długowieczności <3)
10. Cry Me a River (rozmach i gąszcz tekstur tej "teen-popowej symfonii" Mosleya)
(2018)