KINKS

 

#84
RAY DAVIES
Uważany za songwritera z absolutnej ekstraklasy wszech czasów głównie z powodu tekstów, ale... muzycznie? Naprawdę? Przecież z pozoru niewiele tu się dzieje dla fanów finezyjnych kompozycji. Początkowo granie stricte riffowe (porywające, choć to zupełnie inna parafia) tudzież bazujące na bluesie (brrr...), a potem cała masa niby uroczych pioseneczek, niestety zazwyczaj startujących od progresji tak banalnych, dziecinnie naiwnych, jakby ich autor po raz pierwszy wziął do ręki gitarę i dopiero uczył się podstawowych, ogniskowych chwytów z dowolnego podręcznika...

Lecz kiedy wnikniemy głębiej w strukturę kawałków Raya, to nagle zauważymy, że te pioseneczki startujące od banalnych progresji lubią wpadać w nieprzewidziane, ekscytujące zakręty. Że w nominalnych miniaturach wkrada się jakaś niewymuszona wielowątkowość. Że melodyka subtelnie ociera się o barok bez cienia zadęcia. I że ogólnie brnąc w dyskografię Kinks do końca lat 60. napotkamy coraz więcej nagrań rozpisanych w sposób nienagannie skrupulatny i kompetentny. A czasem jak Ray miał kaprys, to nawet zakosił taką sekwencję akordów, że szczęka opada. Można? Można. I bądź tu mądry z takim.
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)

* * *

z mało nagłośnionych rocznic to w 2016 minęło 20 lat od ostatniego publicznego występu Kinks. dla ludzi zwanych "brytofilami" zespołu zwykle nietykalnego, ale "ja tak o tym nie myślę", co akcentowałem już przy krótkim komentarzu o Rayu Daviesie w top 100 songwriterów. dla mnie to grupa o którą wciąż warto się spierać, ale na pewno intrygująca niepowtarzalną trajektorią od garażowego łomotu przez barokowe winietki aż po rock opery z Rayem w roli niestrudzonego kronikarza społecznych rytuałów swoich rodaków. z potężnego katalogu nagrań Kinks wyłoniłem 50 ulubionych. a to moje prywatne top 10:

1. Do You Remember Walter (jedna z najbardziej dewastujących - literacko i muzycznie - piosenek o przemijaniu, ever)

2. All Day and All of the Night (tak, w zamierzeniu kopia You Really Got Me, zresztą w tej samej tonacji, ale dla mnie jeszcze większy cios – w surowości riffów, solówce Dave'a i zwłaszcza chorej modulacji w połowie obiegu)

3. I Go to Sleep (takie porażające demówki Ray kisił po szufladach na wczesnym, garażowym etapie – Kinks nigdy nie nagrali tej kruchej ballady, ale cudzych interpretacji było mnóstwo)

4. No Return (biografowie w tej trudnej harmonicznie bossanovie widzieli odpowiednika kameralnych kołysanek McCartneya)

5. Waterloo Sunset (nie wiem, nie znam, nigdy nie słyszałem)

6. Party Line ("Is she a she at all?", śpiewa Dave w tym skiffle'owym BENGIERZE, antycypując tekstowe ekscesy "Loli")

7. Lazy Old Sun ("co oni ćpali w tych latach 60.", dość niecodzienne klimaty jak na Kinks, bardziej Byrds lub Floydzi z Sydem)

8. Wicked Annabella (Dave wymyśla sposób w jaki śpiewać będzie Marc Bolan; zaś aranż przepowiada istnienie takiej kapelki Spoon)

9. Sunny Afternoon (fortepianowy pochód "zstępujący", archetyp, wzorzec i referencja – nie będę ukrywał, również dla jednej z moich piosenek)

10. The World Keeps Going Round (rasowość przewodniego hooka wspomagana jeszcze przez "stonesowskie" pianino Nicky'ego Hopkinsa)

(2016)