LACRIMOSA
Obchodom 15-lecia serwisu towarzyszą wspominki rankingów płyt i singli. Przy okazji triumfatora za rok 2004, a więc grupy Dungen, pewien czytelnik uświadomił szanowne gremium, iż Szwedzi w sumie to wystąpią za miesiąc w naszym pięknym kraju, a dokładnie w ramach Ino-Rock Festivalu w Inowrocławiu. I właściwie to mógłby być koniec tego newsa, piękna to wiadomość, zespół lubimy, szanujemy, nawet wywiadowaliśmy sto lat temu (w Sztokholmie!), a zatem kurtyna, dobranoc, cześć i czołem.
A jednak nie. Bo obok kogo niespodziewanie wystąpi "Gustav... Ejstes?" w tym Inowrocławiu? Obok takich formacji jak Lacrimosa, Anekdoten i Agusa. Co nie powinno teoretycznie dziwić, biorąc pod uwagę, że dotychczas imprezę zaszczycili między innymi tacy artyści, jak Steve Hackett, Fish, Hawkwind, Focus ("czekaliśmy... strona pierwsza utwór pierwszy"), Anathema, Brendan Perry, Tim Bowness, Riverside, IQ, Ozric Tentacles, Quidam, Indukti czy Lizard. Profil stylistyczny się zgadza, jest konsekwencja, spójność. Natomiast właściwie te kapelki na A możemy sobie dalej na chwilę darować (aczkolwiek coś Anekdoten dostałem kiedyś w spadku po likwidowanej płytotece kolegi i nawet chyba prawdopodobnie zakładam, że mogłem to napocząć). Rozchodzi się o Lacrimosę.
Pomyślałem, że zwłaszcza młodsi czytelnicy mogą nie wiedzieć, kim był Tomasz Beksiński, o jakiej pisał muzyce dla "Tylko Rocka", jaką muzykę prezentował w audycjach państwowego radia przez wiele lat. Mimo że powstają o nim (i jego ojcu) książki, reportaże, a nawet filmy. Ale wampiryczny wizerunek prosto z krypty i Pythonowsko-Bondowskie wstawki to tylko przemykanie się po powierzchni zdarzeń. Zjawisko jest szczególnie fascynujące, gdy wniknąć nieco głębiej. A tam nazwa Lacrimosa funkcjonuje jako nieodłączny element, rodzaj hymnu, flagi i przyłbicy rzeczonego redaktora. Synonim, symbol.
Oddajmy więc głos zmarłemu tragicznie kilkanaście lat temu redaktorowi, a są to wrażenia niezapomniane, redefiniujące kategorię konfrontacji z postawą "odklejenia od rzeczywistości". Wpierw z recenzji albumu Stille (rok 1997):
"Stare, dobre czasy minęły bezpowrotnie. Teraz trafić na dobrą muzykę jest równie ciężko, jak na rockowy kawałek w Programie I Polskiego Radia w latach siedemdziesiątych. Rock umarł. Do takiego wniosku doszedłem słuchając wszystkich naszych 'radiostacji', podróżując po świecie i wchodząc do sklepów płytowych, a także starając się znaleźć coś nowego w oparciu o recenzje drukowane... chociażby na tych łamach. Albo jestem za stary, albo współczesnych twórców inspirują młoty pneumatyczne. Muzyka rockowa (albo raczej pseudo–muzyczny zgiełk) końca XX wieku przypomina złomowisko pełne kanciastych rupieci. Żadnej finezji. Żadnego smaku. Żadnej atmosfery choćby trochę pobudzającej wyobraźnię.
Autorytatywnie stwierdzam, że Lacrimosa to więcej niż zespół tworzący Muzykę. To Zjawisko. Niemalże fatamorgana na jałowej pustyni rapu, grunge'u, jakichś tam "progresywno–regresywnych" nudziarzy i tak zwanych gotyckich pozerów. Prawie fatamorgana, bo aż się wierzyć nie chce, że ktoś jeszcze w tych zakazanych czasach potrafi komponować. Że komuś chce się stworzyć intrygujące, rozbudowane kompozycje. Że kogoś stać na wymyślenie czegoś, co zwie się MELODIĄ. I że ktoś potrafi przetworzyć swoją wrażliwość i niebagatelną wyobraźnię na serię dźwięków, które zdolne są oczarować tych jeszcze nielicznych odbiorców, jacy się ostali w rockowej trupiarni.
Tilo Wolff należy do tych ginących twórców, których opętał jakiś niezwykły duch. Potrafi on wykreować rzeczy niezwykłe. I trudne do jednoznacznego zaszufladkowania, co w tych czasach samo w sobie jest ewenementem. Lacrimosa to zarazem rock progresywny w stuprocentowym tego słowa znaczeniu (wystarczy posłuchać kompozycji "Die Strasse der Zeit", żeby raz na zawsze odwrócić się od Clive'ów Nolanów i całego tego pompatycznego nudzenia), jak i pogrzebowy "gotyk" poruszający najbardziej mroczne zakamarki naszej wrażliwości. Album Stille to muzyczna podróż po naszej duszy, świadoma analiza podświadomości. Podróż w przeszłość, wejrzenie w głąb serca, walka z hipokryzją i rozrachunek z uczuciami. A jutrzenka wschodząca nad ruinami zwiastuje początek nowego świata.
Tilo Wolff i prześliczna Anne Nurmi (niegdyś w fińskiej grupie Two Witches) zaprosili do współpracy między innymi Orkiestrę Symfoniczną Barmbeker, Rosenberg Ensemble i Deutsche Lunkewitz Singers. Powstała płyta niezwykła, fascynująca, zniewalająca. Otwierają ją ciche dźwięki fortepianu prowadzące do monumentalnej kompozycji "Der erste Tag", potem mamy niemalże paryski walczyk "Not Every Pain Hurts" oraz trochę klimatów stricte rockowych ("Siehst du mich im Licht?", "Make It End") – a na koniec "Die Strasse der Zeit", jedną z najwspanialszych kompozycji ostatniego dziesięciolecia.
Wiem, że Redakcja będzie się krzywić na tak wysoką ocenę. Wiem, że na 5 gwiazdek zasługują tylko Ciemne Strony Księżyca i Led Zeppelin. Ale jeśli przesłodzone nudziarstwo Alana Parsonsa dostaje ponad 3 gwiazdki... sprawiedliwości musi się stać zadość."
Zaś 2 lata później stało się coś niewiarygodnego, bo oto Lacrimosa wydała swoje kolejne dzieło zatytułowane Elodia, które ostatecznie uplasowało się na szczycie indywidualnego podsumowania lat 90. redaktora Beksińskiego. Pisał on o Elodii w ten sposób:
"Chyba najpiękniejsza płyta całej dekady. Łączy sobie wszystko, co najbardziej kocham. Nie umiem o niej mówić ani pisać. Takie rzeczy się przeżywa."
Pożegnam Was anegdotą-refleksją (mówiłem, że Anekdoten zostawiam tylko na moment) natury technologiczno-kulturowo-cywilizacyjnej. Otóż tu się przed Wami odsłonię i przyznam, że jako nastoletni "pożeracz muzyki" na tyle zaintrygowałem się powyższymi opisami, że gdy pewnego razu natrafiłem na używane CD Lacrimosy, to powodowany wściekłą ciekawością nabyłem je za grosze. Dziś sam jestem dziadkiem, a Wam dzieciaki jest łatwiej, bo wystarczy, że odpalicie Spotify. I możecie sobie sami zestawić fragmenty powyższych recenzji z realnymi dźwiękami takich kompozycji, jak "Die Strasse der Zeit" czy innego "Werther's Original" i sprawdzić, jak to się ma do Ta Det Lugnt. Nie musicie tego zrobić, ale możecie, bo to na wyciągnięcie jednego kliknięcia. Tortury nigdy nie były tak wygodnie dostępne.
(Porcys, 2016)