LAMBCHOP

 

 

Is a Woman (2002, chamber pop) 7.2

Dzień był słoneczny i jedyne o czym myślałem, to usiąść wygodnie w fotelu, by leniwie kontemplować dopiero co nadeszłą wiosnę. (Tak, są takie dni, kiedy ja też potrzebuję odpoczynku.) Uchyliłem okna, żeby poczuć powiew wiosennego powietrza. Piękne popołudnie.

Wtedy Is A Woman było akurat tym, czego potrzebowałem najbardziej. Stłumione akustyczne gitary muskające skórę. Refleksyjne basy dodające powagi. Jazzujące motywy saksofonu, subtelne, jak brzęczenie owadów za szybą. Pianino głaszczące swoją jedwabną barwą. Ciepłe bębenki zamiast perkusji. Przestrzenny wibrafon. Mądre teksty wypowiadane jeszcze mądrzejszym głosem Kurta Wagnera. Unoszący się w powietrzu skwar i chłodzące mnie, bezpretensjonalne melodie. To jest właśnie Is A Woman.

"Thought I felt a chill
Thought an underrated skill
A hazard to the emotionally challenged"

Tony Crow prowadził wolną, cichą, pianistyczną narrację. Kurt Wagner mimo intonacji melodycznej raczej jednak opowiadał, niż śpiewał. Akordy zmieniały się od niechcenia, ale konsekwentnie. Nastrój uniwersalnego rozmyślania przywitał nieśmiało oszczędną aranżację. Już na samym początku dano mi do zrozumienia, że należy się wyłączyć, zapomnieć. Elegancko, z klasą i uczuciem, panowie przy pomocy kilku innych muzyków przeszli na drugi brzeg "The Daily Growl". Tam czekał już na nich rozmyty, niewyraźny mruk syntezatora, oraz "The New Cobweb Summer".

"The hunter is asleep
At least it's what call him
In the afternoon of the new cobweb summer"

Wagner kontynuował jakby tę samą historię. Jej następny rozdział. Ten był barwniejszy, z odrobiną nadziei. Zadziwiające, jak w tym temacie wiele rezygnacji i uroku jednocześnie. Za trzecim razem wokalista odszedł od mikrofonu. Po okrążeniu bez śpiewu, refren zaszczycił barytonowy saksofon. I znów zwrotka. Saksofon zadomowił się już na dobre. Ale wówczas nadszedł epilog muzyczny: motyw na zakończenie. Żeński chórek, skromny, niewinny. Jeżeli w muzyce zdarza się magia, to ona w tym zakończeniu jest obecna.

"This may not appeal to you
But I can hardly spell my name"

Jest to wspaniały pomysł, żeby do tak oszczędnych, choć aksamitnych dźwięków dodawać kobiece głosy wtórujące zmęczonemu życiem Kurtowi Wagnerowi. To jakby zderzenie pokoleń, temperamentów, doświadczeń. Ale wbrew pozorom, Wagner nie zaprawia swych prawd jakimkolwiek dydaktyzmem. On dzieli się spostrzeżeniami; co zaś wyniesiemy pozostaje naszym wyborem. On mówi do nas, ale do nas wszystkich, więc do nikogo konkretnie. Więc mówi do siebie, przeprowadza autoterapię. I niech tak pozostanie.

"It's the angry middle aged distraction
Your postman stumbles in the yard"

Co rzadkie w takich przypadkach: te słowa nie trącą prawie żadną grafomanią. Tyle się jej nazbierało wkoło nas, ale Wagner jest jej daleki. Jego obrazowanie poetyckie zachwyca lekkością i szczerością, dokładnie, jak same kompozycje. Potrafi drążyć jeden wątek bez uszczerbku na jakości wiersza. A stoickie podkłady grają jakby dla niego: oba elementy się dopełniają. (Aż do ostatniego, tytułowego nagrania, gdzie efekt jest wyraźnie zaprzepaszczony.)

"I can flick a cigarette buff
Further and with more accuracy
Lots of practice, I guess
Someday we will all be editors"

Ani trochę Is A Woman nie wydaje się nowe, odkrywcze. Ot, nieco Leonarda Cohena, Cata Stevensa, czy, z późniejszych mistrzów, Marka Eitzela. Podane w kameralnym jazzowym sosie. Kilkanaścioro muzyków brzmi razem jak leniwe trio. Czasem mówili na to coś: natchnienie. Lecz tylko od was zależy werdykt, drodzy czytelnicy. A jeśli zanudzicie się na śmierć? Mnie po przesłuchaniu Is A Woman została na parę godzin mała czerwona plamka na szyi, co może o czymś świadczyć, lub nie.
(Porcys, 2002)