LEONARD COHEN
Songs of Leonard Cohen (1968, singer/songwriter) 8.0
Niewiele da się wnieść do dyskusji o zmarłym w ubiegłym roku bardzie. Sądzę, że jego największym sukcesem jest wstąpienie do nietykalnego panteonu pieśniopisarskiego od strony teoretycznie chyba najczerstwiejszego profilu, jaki można sobie wyobrazić: POEZJI ŚPIEWANEJ. Zainspirowany tropami bardziej literackimi, niż muzycznymi, przesiąknięty pesymistycznym symbolizmem, na płytowy debiut wyczekał aż do osiągnięcia wieku chrystusowego. Zaoferował osobisty wariant estetyki "gitarą i piórem" – ascetyczny, zmęczony własną mądrością. Ale właściwie "głos, akustyk i teksty" wystarczyły, by natchnąć rzesze szlachetnych nudziarzy, od Rogera Watersa, przez Jeffa Buckleya, Kurta Wagnera i Cilla Ballahana, aż po Macieja Zembatego i Franza Maurera.
(2017)
✂ "Stories of the Street", "Suzanne", "Sisters of Mercy", "Winter Lady", "Master Song"
Songs from a Room (1969, singer/songwriter) 7.3
✂ "Story of Isaac", "Bird on the Wire", "You Know Who I Am"
Songs of Love and Hate (1971, singer/songwriter) 8.7
"Jest czwarta nad ranem, koniec listopada. Piszę teraz do ciebie, żeby spytać, czy czujesz się lepiej. Warszawa jest zimna, ale lubię tu mieszkać. Na Nowym Świecie muzyka gra cały wieczór...". Ciężko się o tym mówi. Love & Hate to jego kandydat na arcydzieło – nierówny, acz cholernie GĘSTY recital ponadczasowych ballad, doskonale ewokujących atmosferę tych wszystkich "pustych taksówek i grzmiących nocy". Pośród zaklętych arpeggiów pudłówki, podniosłych smykowych TEŁ i przeszywającego croonu o niskim timbre nie runą żadne mury, nie znajdziecie żadnego żarliwego epitafium ani ośmiozgłoskowców trocheicznych. Jest tam "zaledwie" bezdenny "smutek rezygnacji", boleśnie przepracowany w wymiarze literackim, intelektualnym egzystencjalnym i po prostu ludzkim. Kiedy starsi ludzie mówią o "mądrości życiowej", mają na myśli właśnie ten album.
highlight – https://www.youtube.com/watch?v=kkSERbdl39Q (evocative moment: "I hear that you're building... your little house" – ta iskierka nadziei w jego głosie)
(2018)
New Skin for the Old Ceremony (1974, singer/songwriter) 6.3
✂ "Chelsea Hotel #2", "Take This Longing"
Death of a Ladies' Man (1977, singer/songwriter) 5.8
✂ "Memories", "I Left a Woman Waiting"
Recent Songs (1979, singer/songwriter) 5.0
✂ "The Gypsy's Wife", "The Smokey Life"
Various Positions (1984, singer/songwriter) 6.4
✂ "Dance Me to the End of Love", "Hallelujah"
I'm Your Man (1988, singer/songwriter) 7.4
✂ "First We Take Manhattan", "Everybody Knows", "Jazz Police"
The Future (1992, singer/songwriter) 4.9
Drętwota, panie, a nie the future...
Ten New Songs (2001, singer/songwriter) 6.0
Fajny gość z tego Cohena. Mówię serio. Cohen to jest dopiero cool. Chciałbym, żeby każdy w jego wieku był równie spoko kolesiem. Zwykle ludzie bogaci o sześćdziesiąt siedem wiosen są już starymi, spróchniałymi dziadami. Ale Cohen wciąż ma w sobie luz. I śpiewa sobie, jak gdyby nigdy nic, "In My Secret Life". Z taką wokalistką, co to się Sharon Robinson nazywa. Na dwa głosy. I wydaje singla z tą piosenką, radio gra na okrągło, co mu napędza mnóstwo kaski z tantiemów. Potem wypuszcza zestaw dziesięciu nowych piosenek, pierwszych od dziewięciu lat, którym razem nadał bezpretensjonalny tytuł Ten New Songs. I krążek się sprzedaje na maxa, okupuje szczyty list bestsellerów. Kaska znowu płynie. Co akurat Leonarda mało obchodzi. On zajmuje się poważniejszymi sprawami, niż jakieś tam dobra materialne. W każdej chwili może wrócić do swojej buddyskiej celi, by w samotności kontemplować swój byt.
Jeśli ktoś z was nadal uważa, że ta recenzja jest ironiczna, to się grubo myli! (Wiem, znając nas, trudno w to uwierzyć, ale naprawdę). Hej, ja lubię bardzo Leonarda Cohena. Cenię człowieka i szanuję. Nie będę tu nikogo do niego przekonywał. Jakby mi się nudziło. Przecież jeśli choć raz usłyszeliście jego głos i sposób śpiewania, to na zawsze jesteście wobec niego określeni. Jednych uspokaja, tuli, usypia. Innych denerwuje, śmieszy, oburza. Co mnie to. Ja mam do Cohena podejście pozytywne. Podobało mi się tak samo, jak śpiewał "Bird On A Wire". Tak samo, jak nucił "First We Take Manhattan". I wiele, wiele innych. Na Ten New Songs (uwaga, niespodzianka!) artysta śpiewa dokładnie tym samym, sławnym timbre. Ujmowała mnie celność i mądrość jego tekstów. (Ok, ujmuje mnie do dzisiaj.) I na Ten New Songs też nie brakuje takich, w które można się zasłuchać i zamyślić.
Skoro wokal i teksty się nie zmieniły, to co się zmieniło? Muzyka? Wymieniona na wstępie Robinson pomogła mistrzowi w stworzeniu tego albumu. Jest sennie, spokojniutko. Nie ma żadnych porywów, żadnych ostrzejszych akcentów. Oboje śpiewają sobie, właściwie dublując swoje linie. Troszkę soulu, smooth-jazzu, tradycyjnego balladowego popu. To jest tło, jak zwykle, ale tło przyjemne. Nic was tu nie zaskoczy; możecie słuchać poezji w pełnym skupieniu. Pisać o oddzielnych fragmentach nie ma sensu. Ten New Songs to rzecz jednorodna. Mogę jedynie wyróżnić kilka z tych, które zasługują na miano cohenowskich perełek: "A Thousand Kisses Deep", "Here It Is", czy "By The Rivers Dark". I właściwie do niczego nie jest nam w Porcys ta recenzja potrzebna. Oprócz jednego: chciałem wam powiedzieć, że Leonard Cohen jest cool.
(Porcys, 2002)
Dear Heather (2004, singer/songwriter) 5.5
✂ "Villanelle For Our Time", "The Letters"
Old Ideas (2012, singer/songwriter) 4.5
Pamiętam, że chyba literalnie ZASŁEM. Jego najbluesowsza, Manniak Niedzielny by wymiękł.
Popular Problems (2014, singer/songwriter) 5.1
✂ "Did I Ever Love You", tekst openera
* * *
moje prywatne top 5:
1. Stories of the Street
2. Famous Blue Raincoat
3. Jazz Police
4. Story of Isaac
5. Winter Lady
PS: food for thought - wpływ Cohena na Watersa circa Wall/Pros&Cons/Final Cut
(2015)