LIL JABBA
Scales (2013)
Na dwunastym piętrze wieżowca Porcys trwały zaawansowane przygotowania do corocznej imprezy sylwestrowej. Właściwie były to już ostatnie zabiegi, bo w przeciągu kilkunastu minut skromną salę balową mieli tłumnie wypełnić redaktorzy serwisu zjeżdżający się z całej Polski. Siedziałem sam w pokoju, lekko przygarbiony przed monitorem, wpatrzony w otwarty plik Open Office, chyba już dziś niezdolny do żadnych kreatywnych działań. Odwróciłem się i spojrzałem przez okno, z którego od lat rozpościerał się imponujący widok... Nieważne czego. Ważniejsze, że na czarnym niebie eksplodowała teraz co parę sekund feeria jaskrawych barw, efektownie oznajmiając nieuchronny schyłek starego roku z brodą i narodziny nowego roku-niemowlęcia. "Co za denna metafora", pomyślałem z niesmakiem i obróciłem fotel znów przodem do kompa. Nagle drgnęły i zaskrzypiały drzwi. W progu stanął Wojtek.
- Masz chwilę?
- Jasne. Co tam?
- Zaraz zaczynamy. Przyjechała ekipa krakowska.
- Fajnie. Przynajmniej nie będzie nudno. "Świat Ziemi"... Ale z Olą i w ogóle?
- Z Olą. I w ogóle... Sporo ich. W imprezowym nastroju...
- Cool.
- Cool? Chyba coś jesteś przybity. Nad czym jeszcze ślęczysz o tej porze?
- Nie o takich porach i nie w takich okolicznościach się ślęczało... Jeśli to zabrzmiało jak "gorsze rzeczy się robiło" Kondrata w Psach, to sorry.
- Heh. Nie, serio pytałem.
- Serio to próbuję dokończyć reckę... Wiem, będziesz się śmiał...
- Ja, dlaczego?
- Chcę zdążyć z recką Lil Jabba. Zdążyć przed północą. Obiecałem ci ją w lipcu, kiedy wyszła płytka, pamiętasz?
- Nie żartujmy. Dajże spokój, let's party, let's go crazy...
- Nie, nie. To znaczy tak, chętnie, ale muszę to dokończyć. Widzisz, to kwestia... Są takie słowa, które tracą swoje znaczenie...
- Chodzi ci o "honor"? [śmiech]
- Chociażby. Powiedzmy, że to sprawa pewnej uczciwości wobec ciebie, taka kategoria jak słowność, dotrzymywanie zobowiązań i...
- Naprawdę, nie ma o czym gadać. Wiadomo, nie jest lekko. I nie myśl, że komukolwiek zrobi to jakąś różnicę.
- Wow, dzięki...
- Nieeee, nie mówiłem o mnie, w sensie nie mówiłem o sobie, o swoim nastawieniu, whatever. Tylko o zapaści writerskiej na Porcys – na tle wszechobecnej mizerii mijającego roku, kto będzie rozdzierał szaty o tę akurat recenzję. Są młodsi, którzy też naobiecywali i co? Zresztą napisałeś o Rods...
- ...no to akurat kurwa musiałem zamknąć, ten temat, który prześladował mnie od dawna – że okrągła, dwudziesta rocznica...
- ...machnąłeś ćwiarę do Kanyego...
- ...to akurat wiesz skąd wziąłem, więc bez przesady. W ogóle zajebiście wyszło, co Matti odpierdala tam...
- ...wiadomo. Więc sam widzisz, przy obecnym kryzysie państwowej służby zdrowia, przy obecnym marazmie, kiedy nikomu nic się nie chce...
- ...ale właśnie o tym mówię. Spójrz na to z innej strony. Symbolicznej. Może to jest jakieś nie wiem, myślenie magiczne, ale jeśli nie umiem skończyć recki, którą rozgrzebałem sobie pół roku temu, to... To... To... To właściwie co my tu jeszcze robimy.
- Czekamy.
- Wiem, ale ile można czekać? Zagroba miał to swoje prześmiewcze "there is hope, it's in Jesus"...
- It's in Yeezus. Konkretnie czemu tak się z tym cackasz? Lenistwo, prokrastynacja czy...
- Szczerze? Mam trochę problem z ugryzieniem tego krążka. Skatowałem go aż do bólu, ale mam zagwozdkę konceptualną. Bo tak – niby polecają go jakieś wtajemniczone, masońskie kręgi nowej elektroniki – profesorzy z RA, lanserzy z FACT...
- Kto tam traktuje poważnie FACT...
- Lol, to moja kwestia, but it's my only line, nieważne, chodzi mi o to że widocznie nie jestem aż takim ekspertem od footworków, żeby przejść do porządku dziennego nad mnóstwem odniesień do muzyki mojej młodości, wprawdzie wtedy modernistycznej duchem, ale dziś na tyle nostalgicznej, że samo słuchanie wywołuje u mnie melancholię, tęsknotę za...
- Hm, a o których fragmentach konkretnie mówisz?
- Czekaj, pokażę ci. Mam tu otwarte Spoti. Weź na przykład openera, "Red Current". Przecież to jest Aphex Twin z Richard D James. Te smyki, ten detektywistyczny motyw poszatkowany inteligencją mierzoną w BPM. Dobrze, że kurwa nie w BMI.
- Faktycznie, pokrewne.
- Pokrewne? Albo zakończenie, ostatnia minuta, mojego ulubionego "Precision".
- Hahaha, Timeless.
- No złotozęby jak z kuriera wycięty. Wiesz, oczekuję, że jakaś laska zaraz zacznie śpiewać "inner city liiiife"...
- Ale może to tylko sporadyczne momenty?
- Nie bardzo, weź "Maven" – może kojarzysz taką płytkę Invention Daedelusa dla Plug Research? Zakrocki pisał o niej z nawiązaniami do Pankracego... Ech, rozmarzyłem się.
- Słusznie, brzmi nieco staroświecko. I to w uroczy sposób.
- Taaak, ale każda strona ma dwa medale, każdy koniec ma dwa kije. W ogóle czyje to było?
- Nie mam pojęcia. Ale suche jak zwęglony oscypek z grilla.
- No nic, chodzi mi o to, że ten Shaw, w sensie ten gość, Alexander Shaw, on zestawia te elementy w jakiś swój sposób, świeżo, nieszablonowo. A do tego jego horror, thriller, cechuje jakiś aspekt komediowy, jakby typ się wygłupiał, drwił, na komiksową modłę ("Cavern", "Raiders", "Loki", "Spektor" i tak dalej). To robi spore wrażenie i być może drąży jakiś nowy tunel, ale...
- Napisz o tym. Spisz to i już.
- Spoko, ale mieliśmy większych znawców elektroniki, weź to ujmij w słowa i narysuj w perspektywie ewolucji bitów na przestrzeni...
- Oj tam, oj tam. Ja już wyczuwam reckę. Tu masz w tej naszej rozmowie gotową reckę. Ta płyta jest warta wspomnienia. "Wykonać zadanie żołnierzu" [śmiech].
- Hehe. Spotkałem dziś Tomka. Naprawdę, nie ściemniam. Jezu, co on mi opowiadał. Mroczny świat korporacji, wielkich finansów, układy, układziki... To dopiero byłby materiał na reckę...
- Ziom. Wyluzuj. Wrzucajcie tę reckę. Mamy Sylwestra. Bawmy się. Ruchy, ruchy.
- Tajezd!
Wojtek wyszedł i trzasnął drzwiami, a ja w miarę szybko uwinąłem się z recką Lil Jabba. Zamknąłem pokój i skierowałem się prosto do pięknie przystrojonej sali balowej. Bardziej "balonowej", zważywszy wystrój. Około czterdziestu, może pięćdziesięciu osób generowało miło łaskoczący ucho rumor. Z głośników sączył się pierwszy numer na Settle. "When a fire starts to burn, right, and it starts to spread...". Koniu właśnie otwierał szampana. Rysiek rozmawiał z Łacheckim o Albumach Roku. O AlbumyRoku, w sensie. Ola "Cameron Diaz" Żeromska zbierała gratulację za tę okładkę singla Much. Jacek i Karolina żartowali o "grillu u Weroniki Marczuk", a Kuba Wencel przekonywał Wojtka o wyższości Verhoevena nad DePalmą. Jędras, Kamil, Kacper i Krzysiek Michalak dyskutowali o Black Books. Podszedłem do nich i rzuciłem tylko "wiadomo, zajebiste, no totalnie się zgadzam..." i przemknąłem dalej, do drugiego wyjścia, mijając też sporo osób, których w ogóle nie kojarzyłem z twarzy. "Dlaczego nie kojarzę ich z twarzy?", zaniepokoiłem się w myślach. "Pewnie kojarzę ich z nazwiska". Uspokoiłem się.
Wyszedłem z sali balowej i skręciłem w prawo korytarzem. Tylko w jednym pokoju paliło się światło. Była to sala konferencyjna. Zbliżyłem się do przeszklonych drzwi i zajrzałem do środka. Projektor wyświetlał na ścianie jakieś dziwne obrazki i schematy. Dwie osoby odmiennej płci, których szczególnie brakowało mi na przyjęciu, które znałem być może nawet za dobrze i za długo, choć z zupełnie innych, ekhm, stron, siedziały przy dużym stole w towarzystwie ubranych w garnitury, eleganckich, młodych mężczyzn. Na ich twarzach gościł tajemniczy, ale szczery i niewymuszony uśmiech. Odwróciłem wzrok i też się uśmiechnąłem. Po raz pierwszy od bardzo dawna uśmiechnąłem się w wieżowcu Porcys.
(Porcys, 2013)