LUSH
"De-Luxe" (1990)
dream-popowy hicior, którego liczba odtworzeń na oficjalnym kanale 4AD wprost oszałamia... niezwykły przypadek igraszek z metrum, które wcale nie przeszkadzają chwytliwości – wręcz przeciwnie, potęgują ją. kompozytorka Emma Anderson, lead wokalistka Miki Berenyi oraz nieoceniony Robin Guthrie "na produkcji i inżynierii" (co słychać). uznajmy, że "od wybranego nagrania rozpoczęły się lata 90. w muzyce".
(2017)
Split (1994)
Uwaga, jeśli kogoś w hałaśliwej, przygniatającej przesterami muzyce My Bloody Valentine najbardziej kręcą te szmaragdowo-delikatne wibracje á la Cocteau Twins, to ma tu idealny punkt przecięcia obu estetyk. "Split" to według mnie najrówniejszy album tej fantastycznej kapeli, na którym wydobyła się ona spod przesadnej inspiracji Robinem Guthriem (produkował ich regularny debiut "Spooky") i uchwyciła swój szczytowy moment kreatywności, zanim przepoczwarzyła się w co najwyżej poprawny, rzetelny britpopowy band na trzecim i ostatnim krążku "Lovelife". Przewaga Lush nad konkurencją polegała na obecności w składzie dwóch dziewczyn. Miki Berenyi i Emma Anderson grały na gitarach, śpiewały i co najważniejsze, układały perliste alternatywne hity. Dwie zdolne songwriterki, więc zakres klimatów godny podziwu – dostajemy i punk rock (ale taki bliższy estetyce Stereolab) w "Blackout", i slowcore w "Desire Lines", i transowy rock "Undertow", i wreszcie najładniejszą tu winietkę na modłę The Sundays w postaci "Lit Up". Reasumując: ABBA shoegaze'u!
(T-Mobile Music, 2012)