MAGNUS LINDBERG

 

Piano Concerto (1994)

Akademickie salony chyba trochę zazdroszczą temu Finowi szybkiego awansu notowań wśród zapalonych dyletantów, bo zarzucają mu zbytnią przejrzystość  oraz intencjonalną przystępność środków podpatrzoną w muzyce rozrywkowej (kompozytor nie kryje fascynacji punkiem i sceną alternatywną). Ale nie dajcie się zwieść – są partytury Lindberga, w których nie ma ani grama crossoverowego kompromisu i należy do nich ten właśnie półgodzinny koncert fortepianowy, napisany mniej więcej między piłkarskimi Mistrzostwami Świata we Włoszech, a tymi w USA. To wachlarz szklistych, post-debussy'owskich abstraktów harmonicznych, gdzie gwałtowna ruchliwość zostaje złamana zawieszonym gdzieś w próżni błądzeniem instrumentów, jak u Messiaena. Skojarzenie z Boulezem i Lutosławskim też byłoby uprawnione, a w śmiałym konfrontowaniu pianistycznych figur z niesfornym akompaniamentem orkiestry można dostrzec zalążki myślenia, które doprowadziło do fuzji neoklasyki z obróbką elektroniczną.
(T-Mobile Music, 2012)