MILKY
Star (2003)
Dobra, chcecie znać moją wersję historii współczesnego dance'u? Cóż. Był sobie taki francuski duet Daft Punk. Same nagrania firmowane tą nazwą wywróciły w połowie lat dziewięćdziesiątych do góry nogami wszelkie założenia "muzyki tanecznej", ale największą rolę odegrał chyba niepozorny side-project Thomasa Bangaltera, czyli Stardust. Choć sygnował zaledwie jedno małe wydawnictwo, dostarczyło ono kalki dla setek naśladowców i zdeterminowało dalszy bieg rozwoju "dance". Piosenka "Music Sounds Better With You" zamykała niczym w małej kapsułce wymagania dyskotekowego brylantu: miała ciągły basowy groove, zaraźliwy sample i mechaniczny, bossowski popowy wokal. Co zaś przede wszystkim miała, to niewiarygodnie trafiona sekwencja harmoniczna. Och, no i kapitalny teledysk o chłopięcej fascynacji latawcem i ucieczce w świat marzeń. W ten sposób narodził się jeden z najlepszych singli dekady. Patent oczywiście kopiowano później wielokrotnie. Co drugi hit w rodzaju "Lady" Modjo kradł tę samą strukturę równego, acz ciutkę nadszarpniętego bitu. Bangalter był pierwszy.
Ilekroć wypływa na powierzchnię kawałek dorównujący świeżości i gibkości "Music Sounds Better With You", cieszymy się jak małe dzieci. Raduje się serce, raduje się dusza, gdy Porcys i spółka na wycieczkę rusza. Bo nie ma nic bardziej kręcącego, niż klubowy killer słodki jak bita śmietana i przyjemny jak saliva. Mam drobną wątpliwość, że "Just The Way You Are" włoskiego tria Milky jest właśnie takim kawałkiem. Odkąd miesiące temu zaznałem piękna tego numeru (oryginalnie wydanego jako letni przebój w sierpniu 2002!), nie mogłem spać po nocach. Przypadkowo, łapałem go na Radiostacji. (Nie słucham Radiostacji, ale skoro tam właśnie leciał?) I jakoś nigdy nie udawało mi się zaopatrzyć w niezbędne dane: wykonawca, tytuł. Wiedziałem tylko, że dziewczyna śpiewa nad dwoma jazzującymi akordami poczciwy chorus. Śpiewa tak cudnie, że odechciewa się dłużej uczestniczyć w realnym, szarym życiu. Odpowiedź przyszła jak zwykle z telewizji i oto właśnie jej kulturowy impakt, moi mili. Kanał "Magic", specjalizujący się w dresiarskich odmianach dance worthy of Scooter, nareszcie po prezentacji zapodał podpis. Artist: Milky. Title: "Just The Way You Are". Znajomi wyobrażają sobie, jak skoczyłem energicznie do monitora w celu wyszukania informacji na temat Milky. Na dniach szykowała się premiera ich debiutanckiego full-length, Star. Zamówiłem.
Fast forward ku późnej jesieni 2003, gdy odbierałem paczkę z owym krążkiem między innymi. "Just The Way You Are", zerkam: opener. Przysiadając do degustacji mogłem w sumie przewidzieć nadchodzące święto, bo przecież już to znałem. Ale na słuchawkach, dźwięk jest tak blisko, i... oh my god, doznałem absolutu. Momentalny rytm 4/4 i cięta akustyczna gitara zasuwają ekscytująco, zanim panna nie ujawnia swojej onomatopeicznej wstawki. Ona sama jest śliczna na własnych prawach, ale kiedy wkracza bas, wystrzela ją prosto w gwiazdy, takie jak z okładki Star. Nagle uświadomiłem sobie, jak kurewsko genialna jest ta prościutka w istocie progresja. Trudno uwierzyć, że nikt wcześniej na nią nie wpadł; wrażenie niczym z There's Nothing Wrong With Love: dlaczego dopiero Martsch wymyślił "Distopian Dream Girl"? Niewysłowiony urok fraz w stylu "The way you walk / The way you understand me" czy "Say you'll stay / Don't go away / I want you just / Just the way you are", wypowiadanych tym niewinnym, grzecznym, skruszonym głosikiem, zdobył moje serce. Dorzucane "and it goes" i "aha" uzupełniają to bezpretensjonalne, ufne wyznanie. Podkład skądinąd ewoluuje jak minimalny post-house'owy mix: drobne fade'y, echa i start/stopy urozmaicają przebieg. Melancholia skontrastowana z natrętną średnio-tempową stopą owocuje czystą perfekcją. I przy trzech trzydzieści, trafia ona automatycznie na repeat po kilkadziesiąt razy dziennie. Taaak, "wasz kochany Borys" znów odleciał. I nie tylko ja zresztą.
Wokalistka Milky, niejaka Giudy, jest podstawową atrakcją Star. Spaja także dwa elementy konstytuujące uniwersalną słodkość. Ewokuje portret zagubionej, zawstydzonej, skromnej i przestraszonej dziewki podróżującej autostopem w poszukiwaniu przygód (kontradykcja). Ale pod przebraniem czerwonego kapturka kryją się typowe troski: chłopak, związek, miłość. Faktycznie, w jej tekstach jest tyle "uczucia", co w tekstach Kylie powiedzmy. Z tą różnicą, że Kylie interpretuje je bezczelnie i cynicznie. Na dwanaście tracków ze Star dwanaście traktuje o miłości. Więcej: dwanaście to bezpośrednie apostrofy do chłopca, które panienka mruczy ze spuszczoną głową lub wręcz do siebie samej pod nosem. Na szczęście potrafi być w tej pozie różnorodna. Romantyczna, jak w wieczornej przytulance nad brzegiem rzeki "Move Closer". Zdesperowana, jak w śmiałej deklaracji "I Want You". Rozpalona, jak w zaślepionej obsesji "In My Mind". Wreszcie chora z miłości, jak w najlepszym prócz "Just The Way You Are" fragmencie albumu, "Anytime". Głównie cechuje ją pewnego typu emocjonalne obnażenie z cyklu "otwarta książka" i chwilami trudno nie chlipnąć nad jej rozterkami, dominującymi w percepcji Star jak tylko kobieta może zdominować dwóch facetów schowanych za sprzętem grającym.
Co nie znaczy wcale, że Jordan i Julian się opieprzają. Specjalnością dua producentów odpowiedzialnych za muzykę są chwytliwe, bujające wzorki, świadczące niekiedy o wielkim darze songwriterskim. Przejawiają skłonność do banalnej repetytywności, jednak trzymają w zanadrzu kolorowe hooki, zdolne porwać każdego amatora melodii. Ponadto, mało kto odważa się serwować do jednoznacznie house'owych szkiców równie depresyjne i nostalgiczne melodyjki. Ciepła, stylowa nocna ballada "How Much I Care" łka w ambientowej powłoce. Drugi singiel, "In My Mind", teoretycznie zbudowano na planie nieustannie kopiowanego riffu, z serii "Smells Like Teen Spirit", ale ta paranoidalna statyczność dziwnie hipnotyzuje. Aranżacje są szczupłe, smukłe i gładkie, choć wciąż udaje się kolesiom regularnie przemycać blipy i świsty zagęszczające odcień. Wszechobecność akustyka dodaje infrastrukturalnie zwyczajnym plastikowym tikom (choćby "I Will Find You") głębi i urody na modłę "Just The Way You Are". Na tym eklektycznym gruncie przestrzenne cosmo-disco "What Can I Do" to najbliżej Kylie, jak Milky sięga, z odurzającym beatem i lekko modyfikowanymi akordami.
Lecz z drugiej strony Milky wykracza znacznie poza granice parkietowych błyskotek. Łatwo uzyskać złudzenie żywego zespołu, a nie sterylnej mikserskiej realizacji i to zwłaszcza odróżnia Milky od jakiegokolwiek rywala zagospodarowującego podobne poletko. Zloopowany elektryczno-gitarowy haczyk "I Want You" płynie spryciarsko i dostojnie, podczas gdy linia wokalu nie powtarza jednej frazy. Liryczne "Thinking Of You" czerpie z kultowej bossanovy "Girl From Ipanema" Jobima. Dramaturgia "Anytime" wynika z hybrydy dwóch nałożonych na siebie faktur: zgrabniutkiej bossanovy i orzeźwionego brazylijskimi perkusjonaliami light-house'u. Show kradnie jednak Giudy: "Anytime / You go away from me / I need you like the air I breathe" tchnie smutkiem. Wers "Each time you go away" wyraża rezygnację spadkiem tonów raczej, niż znaczeniem słów. Zauważcie, że konstrukcja jest punkowa: refren powiela w innej metryce akordy ze zwrotki. Ten nowofalowy vibe bije od lwiej części materiału. Mimo nieuniknionych skaz, Star usadawia się obok Fever jako najbardziej kreatywna i dojrzała manifestacja genre funkcjonującego gdzieś na przecięciu intymnych popowych projekcji i tanecznego bounce'u. I kręci.
(Porcys, 2004)
"Just The Way You Are"
Wiadomo. Kolesie, którzy wyprodukowali ten kawałek są anonimowymi Włochami. Dziewczyna przed mikrofonem to niemieckiego pochodzenia niejaka Giuditta, ale w klipie wystąpiła za nią już egipcjańska modelka imieniem Sabrina. Konstrukcja utworu jest bardzo reprezentatywna dla lat dwutysięcznych, bo kompozycyjnie to przecież archetypiczny mash-up – akustyczna gitarka wzięta ze "Streets Of Your Town" Go-Betweens, a przewodni motyw wokalny z gitarowego riffu w McCartneyowskim "Listen To What The Man Said" i chociaż oba materiały źródłowe cenię szczególnie, to niestety wciąż wydaje mi się, że powstały one tylko po to, aby w 2002 roku włoski anonimowy duet producentów wykorzystał ich fragmenty w swoim plażowym dance-popowym szlagierze. W tekście pada apel: "Don't ever change / I want you just the you are" i piosenka rzeczywiście oparta jest na wielokrotnym powtórzeniu tych samych paru fraz, nic w niej nie ewoluuje, nic się nie zmienia, jest taka jaka jest. Wszystko powiedziano, wszystko wiadomo, już od ośmiu lat. Ale ilekroć słyszę "Just The Way You Are" to stoję/siedzę/leżę zahipnotyzowany jakbym słyszał to pierwszy raz. I zawsze mam to samo bezbronne wrażenie – ech, śliczne jak krystalicznie przejrzysta tafla srebrnego jeziora. Czy coś. Więc dla mnie to taki papierek lakmusowy na ludzi słuchających muzyki, który pokazuje mi – dla kogo jest to tylko "tyry tyyy tyry tyry tyyy...", a dla kogo AŻ "tyry tyyy tyry tyry tyyy...". Nie ukrywam, że z tą drugą frakcją bardzo mi po drodze.
(Porcys, 2010)
dziś wyjątkowa rocznica. równo 15 lat temu ukazała się piosenka, która odegrała kluczową rolę w popowej ewolucji moich gustów. wpierw poznałem ją w urywkach, "po łebkach" z radia – uwiodła mnie "anonimowo". ale doskonale pamiętam, gdy któregoś letniego dnia beztrosko przerzucałem kanały w TV i na jakiejś egzotycznej zagranicznej stacji (typu wyspecjalizowany w "dresiarskim dance" Magic) nagle trafiłem na ten klip w całości. przez trzy i pół minuty stałem zahipnotyzowany z opadniętą szczęką niczym Ned Raggett pierwszy raz odsłuchujący w deszczu "Soon". pomyślałem wtedy – po co mi jakieś "autentyczne" zespoły rockowe, skoro mało jest piosenek emanujących podobnie szlachetnym pięknem. było to jeszcze zanim odkryłem, że numer jest de facto "żywym mashupem" linii wokalnej McCartneya z akustycznym riffem Go-Betweens (a więc poptymizm szczytujący). i zanim redaktor Zagroba zauważył, iż "ta melodia więcej mówi o miłości niż sonety Petrarki".
(2017)