MILTON NASCIMENTO

 

#14
MILTON NASCIMENTO
Dobra, mam tę świadomość, że jeśli nie nurkowaliście nigdy w Brazylię, to mogą się wam ci wszyscy jakże wyrafinowani harmonicznie i błyskotliwi melodycznie CANARINHOS troszkę ze sobą mieszać. Dlatego teraz zupełnie "wrażeniowo" i niezobowiązująco spróbuję naszkicować, co według mnie odróżnia Miltona od wielu jego zacnych krajanów, którzy byli nie mniej utalentowani i ambitni. Otóż jest coś takiego w pieśniach Nascimento, i to z różnych etapów artystycznej drogi, jak gdyby ich autor nie lansował swojego wizerunku, "nie grał na siebie", nie przedstawiał swojego punktu widzenia na otaczającą rzeczywistość, tylko raczej wyrażał "głos społeczności", którą reprezentuje. Nie znam portugalskiego i nigdy nie szperałem w tłumaczeniach tekstów, ale intuicyjnie odczuwam, że muzyka M.N. opowiada uniwersalne mądrości o tym, jak wszystko wkoło nas płynie, przemija i odradza się – o pewnej nieuniknionej, kosmicznej cykliczności, ujętej jednak w bardzo lokalnej i ludzkiej perspektywie.

Może dlatego pochodzący z Minas Gerais bard jawi się często ulicznym tułaczem-filozofem, niczym piosenkowy Sokrates, zaczepiający obcych "w dobrej wierze", wchodzący z nimi w dialog. Stricte muzycznie rzecz biorąc wszechobecny jest w jego kompozycjach pierwiastek jazzowy, nawet gdy aranżacyjnie i ekspresyjnie grał tamtejszy folk. Zresztą "dziwnym nie jest", skoro "kolaborował" z plejadą amerykańskich dżezmenów. Podobnie jak w przypadku Rundgrena, dyskografia Nascimento zdaje się nieprzenikiona i nieogarnialna rozmiarami, a spora część jego songów ociera się o kameralistyczne koncerty z lead vocalem w roli instrumentu. Kiedy jednak czarodziej Milton unika szlachetnej rozwlekłości i elementów przesadnie ludowych (piszczałki a la Indianie pod Domami Centrum i chóry zdolne zabić nawet najdelikatniejszy podkład), a skupia się na sfocusowanych hookach lekkich jak piórko, to nie ma przebacz i z uszu muszą popłynąć łzy.
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)

* * *