MODEST MUSORGSKI

 

Obrazki z wystawy (1874)

Sam fortepianowy cykl miniatur, który potem doczekał się kilku orkiestracji, to oczywiście kanon kanonów i raczej na pewno moje poważkowe "szerokie top 10". Ale znowuż chciałbym wykorzystać istnienie tej rubryki, aby skrótowo podzielić się wrażeniami z koncertu sprzed tygodnia na tle prywatnych doświadczeń z tą kompozycją.

Wpierw jednak słowo wprowadzenia. Wersje utworu tego rosyjskiego romantyka poznałem w kolejności niejako "od tyłu". Najpierw w połowie lat 90. jako aspirujący miłośnik rocka progresywnego zamówiłem w warszawskim sklepie Digital (naprzeciwko Muzeum Narodowego) zgranie z CD na kasetę albumu zespołu Emerson, Lake & Palmer. Bogactwo melodii i nastrojów oczywiście mnie zachwyciło, więc dość szybko zapragnąłem poznać wariant orkiestrowy. Wtedy zakupiliśmy do domowej płytoteki kompaktowe wydanie Obrazków w instrumentacji Ravela, wykonanych przez Oslo Philharmonic Orchestra pod batutą łotewskiego dyrygenta Marissa Jansonsa, notabene uważane przez znawców za "definitywne" w temacie. Nagle pojąłem, że aranż ELP to zaledwie ciekawostka, bo poza własnymi "bluesowymi wariacjami" właściwie niemal wszystkie jego spektakularne patenty wykombinował wcześniej Ravel.

Lecz dopiero (już na studiach) odsłuch wersji na fortepian solo, czyli tak jak Modest to oryginalnie napisał, odsłonił przede mną prawdę najgłębszą. A mianowicie przy całym moim uwielbieniu dla Ravela, który stworzył jakby nowy, wspaniały utwór, względnie pokolorował czarno-białe szkice – muszę przyznać, że ostatecznie skala przeżyć, jaką Musorgski zawarł w monochromatycznej barwowo kompozycji na piano olśniewa bezkresem wyobraźni, takiej swoistej muzycznej odwagi. I kiedy przypominam sobie, że mu koledzy z Potężnej Gromadki poprawiali partytury, bo były za dziwne na tamte czasy, a w istocie po prostu zbyt innowacyjne i odkrywcze, to "krew mnie zalewa". Bowiem dźwiękowe oddanie wizualnej percepcji pośmiertnej wystawy dzieł Wiktora Hartmanna to rzadki przykład dotarcia do esencji "czystej" muzyki z jej nieograniczoną paletą abstrakcyjnych możliwości.

Wracając do koncertu w ramach Festiwalu Wielkanocnego Beethovena – tak, podobał mi się. Otóż Sinfonietta Cracovia spisała się świetnie, a całość "zamachał" młody "konduktor" Jurek Dybał, którego z racji wieku jak najbardziej posądzałbym o znajomość (a może i lekką sympatię względem) wersji emersonowskiej. Zwłaszcza, że chwilami krakowianie naprawdę odlecieli. Chociażby "wiatru" jaki wiał im w plecy przy pędzącej na złamanie karku "Chatce Baby Jagi" aka "Chatki na kurzej stopce" mogliby pozazdrościć niejedni rokendrolowcy. Radość, frajda, energia i duże tempo wyróżniały to wykonanie, choć zdarzały się też fragmenty odrobinę wątpliwe, jak nie do końca idealnie zaintonowane, wiodące motywy sekcji dętej. Ale lekkość odgrzanego na bis "Tańca kurcząt w skorupkach" rozwiała te sporadyczne znaki zapytania. 

Gratulując, początkującym zaleciłbym jednak poznawanie Obrazków "po bożemu", a więc począwszy od wersji fortepianowej (np. zalinkowana niżej interpretacja Finnegana jest OKEJ), a później dopiero delektowanie się impresjonistyczną wizją Ravela, ewentualnie na koniec danie szansy ELP jako sympatycznemu przypisowi.
(2017)