XX
xx (2009, chamber pop) !5.9
Młoda formacja z Londynu znajduje się obecnie w centrum zainteresowania mediów. Tych czworo Anglików upodobało sobie kameralne, posępne, nastrojowe piosenki, które zostały niejako "rozebrane" z tradycyjnej faktury. Prawdopodobnie wzorem kultowej grupy Young Marble Giants muzycy xx stosują filozofię "mniej znaczy więcej", budując utwory jedynie z pomocą pojedynczych uderzeń w struny basu, zapętlonych bitów perkusyjnych, ascetycznych w wyrazie wokali i paru ozdobników (przestrzenne klawiszowe plamy lub pół-riffy gitary, zwykle na jednej strunie). Między poszczególnymi zagrywkami jest sporo "powietrza" – całość "oddycha" ciszą, która pełni w miksie rolę dodatkowego instrumentu. Ów minimal-pop, przywodzący chwilami na myśl nocne impresje zespołu Chromatics, wpierw fascynuje i porywa, by wkrótce wzbudzić podejrzenia. Dlaczego?
Szkoda bowiem, że te ciekawe zabiegi aranżacyjne mają względnie tani cel: wzbudzenie poczucia smutku i alienacji. To sprytny szantaż emocjonalny. Album ukazuje się w idealnym momencie, by spełnić funkcję ścieżki dźwiękowej do jesiennego spleenu wielu nastolatków tego świata – w duchu takich tuzów depresyjnego grania, jak The Cure, Jesus And Mary Chain, czy z nowszych Interpol. Od utalentowanych i jak rzadko kiedy świadomych debiutantów oczekiwałbym czegoś więcej, niż obowiązkowego dryfowania "w klimat". Na szczęście nadzieją są szeroko rozumiane "popowe" inspiracje grupy – dumnie deklarowane w materiałach promocyjnych i (bardzo) powoli przenikające do jej estetyki (tu najmocniejszymi dowodami pozostają: bonusowa przeróbka piosenki "Hot Like Fire" z repertuaru nieżyjącej już gwiazdy komercyjnego r&b, Aaliyah i numer "Infinity", będący de facto przyczajonym plagiatem "Wicked Game" Chrisa Isaaka).
Gdyby xx zapragnęli w tym kierunku rozegrać swoje dalsze poczynania, mogą się stać długo oczekiwaną rewelacją "ponad podziałami", łączącą rytmy i paletę dźwiękową chartsów z wrażliwością i inteligencją rodem ze sceny niezależnej. Czy środowiska, subkultury i style wymieszały się już na tyle solidnie, że taka hybryda jest możliwa? Druga płyta pokaże jakiego kalibru to zjawisko.
(Clubber.pl, 2009)
"Będąc krytykiem muzycznym" mam tu problem: jak oddzielić zawartość czysto muzyczną od atmosfery. Widzicie, płyta jest autentycznie dobra, ale wciągając jej depresyjne opary można bez trudu przewidzieć scenariusz: będzie (na mniejszą skalę) jak z Interpolem: teatralne gesty ze sceny, tabun zadumanych fanów z opuszczonymi głowami i stopniowa obniżka formy. Świat nie potrzebuje sfrustrowanych seksualnie smutasów z metropolii. Po zmroku Włosi robią to lepiej (get it?). Porada dnia: nie afiszuj się z inspiracjami komercyjno-popowymi (Missy, Aaliyah, Mariah Carey), jeśli ich w ogóle nie słychać, bo to tylko zostawia fana komercyjnego popu rozdrażnionym.
Coexist (2012, dream pop) !4.1
LOL.