PANDA BEAR

 

Panda Bear (1998)

Składanka utworów zarejestrowanych przez młodego Lennoxa w ciągu kilku lat poprzedzających ich wydanie i ponoć zainspirowanych chicagowskim post-rockiem.

Young Prayer (2004)

Niezwykle osobista, wzruszająca wypowiedź Lennoxa po śmierci jego ojca. Zbiór wyciszonych, modlitewnych, kameralnych, przelewających się pieśni, które trudno oceniać w kategoriach czysto muzycznych.

Person Pitch (2007)

Dla tych, którzy uważnie śledzili karierę Noax Lennoxa, jego tegoroczny album nie powinien być specjalnym zaskoczeniem. Ponad połowa materiału była znana jeszcze przed premierą, i to ze źródeł oficjalnych. Jeden z mózgów (obok Avey Tare'a) formacji Animal Collective przez ostatnie dwa lata wydawał bowiem małe krążki, zwiastujące metamorfozę od poprzedniej solowej płyty Young Prayer – dedykowanej pamięci zmarłego ojca, lamentującej, niemal modlitewnej. Przemiana widoczna we wspomnianych singlach "I'm Not / Comfy In Nautica", "Bros" i "Carrots" (split z eksperymentalną grupą Excepter) polega na uzupełnieniu płaczliwych i medytacyjnych linii wokalnych o intensywnie repetycyjną bazę rytmiczną. A efektem końcowym tego zabiegu – dzieło zwiastujące nową jakość w gatunkowych łamigłówkach muzyki XXI wieku.

Jeśli uznać, że poszczególne style odpowiadają chemicznym pierwiastkom, to zgodzimy się chyba, iż muzyczna Tablica Mendelejewa została już w całości odkryta. Jedyny sposób na stymulowanie dalszej ewolucji muzyki to łączenie tych pierwiastków w coraz to nowsze wzory – używając odpowiednich zestawień i proporcji. We wkładce do Person Pitch artysta zamieścił podziękowania dla kilkudziesięciu swoich mistrzów, często z bardzo odległych od siebie szufladek (Kylie Minogue obok Syda Barretta obok Lee Perry'ego obok Erika Satie i tak dalej). Ten demonstracyjny eklektyzm inspiracji znajduje kapitalne odbicie w scieżce, którą Panda podąża – barokowe melodie spod znaku Beach Boys i didżejska estetyka użycia efektów dźwiękowych oraz zapętlonych bitów składają się na rodzaj unikatowego i zaskakująco spójnego psychodelicznego mikro-popu, jakiego – ze spokojem można stwierdzić – nie grał dotąd nikt na Ziemi.

Urok i czar Person Pitch nie kończą się jednak wcale na akademickim eksperymencie. Przeciwnie, utwory te potrafią z powodzeniem funkcjonować na kilku poziomach percepcyjnych. Ktoś, kto nie zawraca sobie głowy historią fonograficznej awangardy otrzyma tu po prostu porcję ślicznych, zwiewnych piosenek – choćby "Ponytail" czy "Take Pills". Z kolei tropiciele w dorobku Animal Collective wątków mistycznych też się nie zawiodą, ponieważ nad płytą unosi się klimat głębokiego uduchowienia i podróży do wnętrza własnej świadomości. Co łączy te wszystkie płaszczyzny to spokój, koncentracja i chwilami wręcz ambientowa delikatność. Oraz magia Lizbony – miasta w którym Panda zamieszkał, całość zarejestrował i którego wyjątkową atmosferę na każdym kroku chwali.
(Clubber.pl, 2007)

Noah przygotowywał nas na ten longplay długimi miesiącami, wycinkami ujawniając jego ostateczny kształt. Dlatego murowany sukces Misia można było przewidzieć. Wczesną wiosną dyskutowaliśmy z redaktorem Stelmim – co też się może w tym 2007 zdarzyć. I niech to nie wypadnie jak chwalenie się, ale mój rozmówca usłyszał jak spokojnym tonem oświadczam: "Zdarzy się Panda i on pogodzi wszystkich zainteresowanych muzyką niezależną". I nie pomyliłem się.

Ponieważ metafory typu "nowy wzór ze starych pierwiastków" itd. czują się już zmęczone, to spróbuję inaczej. Reynolds bodajże proponował porównanie "Beach Boys po wstąpieniu do Hare Krishna". Ja może z przekory zaimprowizuję nieco odmienną paralelę, z talii "historia alternatywna". Co by było gdyby Bitle nie zniechęcili się do medytacji w Indiach, tylko wchłonęli ją w 1968? Może zamiast Białego Albumu nagraliby coś w rodzaju Person Pitch?

Ostrożne, rozciągnięte w czasie uzupełnianie materiału ułatwiło nieco Lennoxowi sięgnięcie wyżyn – w rezultacie ani minuta tu nie jest przypadkowa, a każdy utwór to lśniący diament. Ale nie tylko o moce muzyczne się tu rozchodzi. Panda to teraz dla mnie najważniejszy bieżący artysta, a może nawet więcej – człowiek prezentujący postawę godną podziwu i, w miarę możliwości, powielenia. "Buduje nową cywilizację", rzekł kumpel. Racja. Jak nikt inny wcielił w dźwięki odrodzenie duchowe i maksymę "liczy się wnętrze". Unaocznił, że można, że da radę. I nieistotne czy bierze czy nie bierze LSD. Gdy Panda się cieszy to nie z konsumpcji – tylko zalążków wiecznego szczęścia. Gdy popada w refleksyjny nastrój i zadumę, to nie z powodu nieudanej randki czy przebitej opony w aucie – tylko niepewności egzystencjalnej w planie uniwersum. Taka interpretacja przedstawia się naiwnie, fakt. Lecz właśnie ta właściwość sprawia, że Panda góruje nad wszystkimi w tym rankingu. Bo za 50 lat problemy opiewane przez "rockowe" zespoły wzbudzą jedynie nutkę tęsknoty za młodym, niepomarszczonym ciałem. A Person Pitch pozostanie aktualne dokładnie tak, jak w tej chwili gdy to czytacie i gdy Noah siedzi przy Nadji z żoną w Lizbonie. Więc pora na przebudzenie, im szybciej tym lepiej.

Najlepszy utwór: "Good Girl / Carrots" – każda sekunda z wyłanianiem się melodii wokalu na 4:43 w roli kulminacji. Święte.
(Offensywa, 2008)

Mimo że to znów w pewnym sensie kompilacja (większość nagrań publikowano w formie singli w latach 2005-2007), mamy tym razem do czynienia ze spójnym, kompletnym formalnie i treściowo dziełem sztuki. Koncepcja aranżacyjna to coś niby fotograficzny "negatyw" tradycyjnej instrumentacji: trzaski, detale i wszechobecny bit umiejscowione są z przodu miksu, a śpiew dobiega jakby z oddali, niesiony zamglonym echem. Bezprecedensowo przedstawia się też przewodni temat stylistyczny: punktem wyjścia jest psychodeliczny pop z końcówki lat sześćdziesiątych, ale zinterpretowany pod kątem aspektu duchowego, czy wręcz religijnego. Powstawanie albumu zbiegło się z przeprowadzką Pandy do Lizbony, gdzie zaczął on nowe życie po założeniu rodziny. Person Pitch brzmi jak subtelny apel do ludzkości o rozpoczęcie nowej, lepszej, piękniejszej cywilizacji.
(Clubber.pl, 2008)

Ważny symbol jakiegośtam pokolenia i jakiegoś środowiska – oraz płyta, która cztery lata temu zjednoczyła opinie autorytetów z tak odległych biegunów, że wydawałoby się to zupełnie niemożliwe. A jednak. Bo i też Person Pitch (właściwie zgrabnie ułożona kolekcja wydawanych sukcesywnie singli – nie zapominajmy) złapało za ogon kilka srok: wyniosło Beach Boys do rangi patronów młodej sceny, zalegalizowało samplowanie jako metodę twórczą w indie rocku i antycypowało modę na całą odnogę podziemnego popu (Ariel Pink, hypnagogic pop, chillwave). Ale nade wszystko, żarliwa religijność i zarazem osobisty wymiar dzieła Lennoxa były dla najpilniejszej grupy słuchaczy drogowskazem. W skrócie – ta muzyka pokazywała nam, jak żyć.
(T-Mobile Music, 2011)

Tomboy (2011)

Nie chcę przebijać waszej indie-mydlanej bańki, ale to są jednak troszkę odrzuty z ostatnich pięciu lat Pandy (solo, AC). Oczywiście jego odrzuty i tak są (bardzo) dobre, ale na tle całego dorobku zioma wydaje mi się to takie odgrzewanie smacznego kotlecika przyprawionego szczyptą góralszczyzny i "oj bede bede albo nie bede" z Rzeszowszczyzny (Maleńczuk) w "Drone".

Panda Bear Meets the Grim Reaper (2015)

✂ "Sequential Circuits", "Tropic of Cancer", "Principe Real"

Latem Sonic Boom znów objawił świetną formę w duecie z Pandą Bearem na jednej z płyt tych wakacji, kwaśno-50s/60s-owym Reset. Nihil novi sub sole, ale te patenty zachowują psychodeliczną świeżość + co za stylówka. Dla fanów Person Pitch nie lada gratka, a jeśli ktoś sporo w tym roku słuchał projektów około-Spacemen 3, to już jest jaranko.

Dodatkowo warto zwrócić uwagę na tego ostatniego użytkowy ambient "calm app (rejected)". Ja apkę medytacyjną z takim odrzuconym soundtrackiem pobrałbym natychmiast.
(2022)

Wywiad z Noah Lennoxem (Panda Bear)
z dnia 12 października 2008

Nie chce mi się obecnie przeprowadzać wywiadów z muzykami – zrobiłem ich już trochę i od paru lat aktywność taka kojarzy mi się ze stratą czasu. Rozmowa rozmową, spoko, fajnie, fajnie, ale potem zostaje jej żmudne spisywanie, z którego w efekcie i tak nic nie wynika. "Hrhrhrh" (BarMann). Komu by się chciało to robić? Ale tym razem "coś" jednak z tego wywiadu wyniknęło. Bo dla mnie Noah Lennox to człowiek bardzo ważny: pokazał mi swoją muzyką i swoim przekazem pewną drogę, której staram się, w miarę możliwości, trzymać. Więc mimo, że dziś prawie nie ekscytuję się takimi sprawami, to chwilę w której uścisnąłem mu dłoń i gdy podpisał mi książeczkę do Person Pitch zapamiętam na zawsze. A ponadto koleś wygrał w serwisowym plebiscycie na najlepszy album 2007. Kolekcjonujemy więc (wcześniej Dungen) spotkania oko w oko ze zwycięzcami tych naszych corocznych rankingów, co napawa nas tu w Porcys nieskrywaną radością. To wielki honor mieć w archiwum wywiady z tak wybitnymi muzykami.

Chociaż w sumie, ja nie wiem, cholera jasna... Posłuchajcie "What's Become Of The Baby" Grateful Dead (z krążka Aoxomoxoa) i porównajcie wokal do "Comfy In Nautica". Czy Noah Lennox nie zwulgaryzował przypadkiem utworu Grateful Dead? I czy melodia którą śpiewa oraz ekspresja wokalna nie są względem Grateful Dead całkowicie wtórne? Być może na tym właśnie bezczelnie żeruje Panda Bear i w ogóle Animal Collective – bo ich rówieśnicy już Grateful Dead nie pamiętają. (W ogóle ten hook to jest również quasi-plagiat pewnej kompozycji Haydna, ale tę akurat młodzież zna z transmisji meczów piłkarskich reprezentacji Niemiec.) A bezczelność idzie tym razem w parze ze złym smakiem, o czym świadczy fakt, że Noah podczas wywiadu w zaciszu zaplecza stołecznego klubu Fabryka Trzciny miał na sobie granatową sportową kurtkę, skrojoną pod gusta dresiarzy bywających w siłowni i solarium. Niektórym chyba ten powód wystarczyłby, żeby nie traktować Lennoxa poważnie jako artysty, skoro odznacza się tak znikomą wrażliwością na image. Ale nie mi, bo to był najwspanialszy i najmądrzejszy wywiad jaki przeprowadziłem w życiu. I jeszcze długo po jego zakończeniu, długo nawet po koncercie Animali, nie mogłem się po nim otrząsnąć. Poniżej zapis naszej półgodzinnej konwersacji.


Noah, genialny tytuł Person Pitch to, jak wiadomo, gra słów. Wśród moich znajomych odbywały się nieraz zażarte dyskusje na temat interpretacji tego złożenia. Niektórzy sugerowali, że to na pewno o zdolności idealnego "usłyszenia" drugiej osoby – o "słuchu absolutnym na człowieka". Jak jest naprawdę?

Cieszy mnie, że tak trudno to rozgryźć, że było trochę niejasne co miałem na myśli. Ogólnie lubię takie tytuły. Zresztą z początku chciałem zatytułować tę płytę po prostu Perfect Pitch (Słuch Absolutny – przyp. bd), ale ostatecznie nieco skomplikowałem. Chodziło mi o to czym jest "dźwięk człowieka". W sensie "ton". Ponieważ większość piosenek było całkiem autobiograficznych i osobistych (personal – przyp. bd). Uznałem, że ta muzyka mnie wyraża, to są różne ekspresje tego, kim jestem. I stąd taka decyzja o tytule.

No właśnie, ale czy album opowiada o konkretnej rzeczy w twoim życiu? O konkretnym etapie? Jak na przykład – stawanie się dorosłym?

Nie o jednej rzeczy, o kilku różnych sprawach, które działy się u mnie w trakcie powstawania płyty – a był to w sumie dość rozległy okres, bo pisałem i nagrywałem piosenki przez dwa i pół roku. Sporo się wtedy wydarzyło w moim życiu – wyprowadziłem się z Ameryki, ożeniłem się, zostałem ojcem. Zwykle takie fakty uważa się za najistotniejsze w całym życiu, a one wszystkie miały miejsce właśnie podczas pracy nad tą płytą.

Czy kiedy zacząłeś gromadzić pomysły na album, od razu widziałeś je jako większą całość? Do słuchaczy te nagrania docierały "w odcinkach" – najpierw był singiel, potem ujawniony fragment i tak dalej. I zadziwiające, że kiedy usłyszeliśmy skończone dzieło, to brzmiało jak od początku przemyślana konstrukcja – z wewnętrzną dramaturgią i zadziwiającą spójnością stylistyczną.

Nie, nie miałem "masterplanu". Kiedy tylko przeniosłem się do Portugalii, to skleciłem kilka piosenek żeby zagrać tam koncert solowy. Sięgnąłem po cokolwiek co miałem pod ręką – sampler, jakiś prosty sprzęt. Dorobiłem jakieś proste sample grając na gitarze, nieważne. I jeden z kawałków które zagrałem na żywo ("Search For Delicious") udostępniłem pewnej gazecie. Wtedy zupełnie nie myślałem o tym jak o powstającej właśnie płycie. Później mój przyjaciel Rusty zaprosił mnie do wydania singla ("Comfy In Nautica" / "I'm Not") w jego labelu. I okazało się, że razem te trzy kawałki mają ze sobą coś wspólnego. Jakoś ze sobą korespondowały. Zresztą w przypadku "Search For Delicious" ostatecznie użyłem zapisu koncertowego i potem tylko go trochę zmontowałem, coś tam dodałem. Dlatego jest najbardziej rozmyty brzmieniowo, najbardziej dziwaczny w zestawie. Co mi się podoba, bo żaden inny track z płyty nie ma tej właściwości. Więc pomyślałem – fajnie mieć chociaż jeden taki. Sposób w jaki stworzyłem te trzy nagrania dał mi inspirację do zrobienia kolejnych kilku. Spędzałem około 20% czasu na napisaniu piosenek i dobraniu do nich odpowiednich sampli oraz około 80% czasu na miksowaniu ich, montowaniu ze sobą, tak aby do siebie pasowały. I sporo czasu poświęciłem też na kombinowaniu nad kolejnością utworów – żeby koniec jednego numeru pasował do początku następnego... Mam nadzieję że ostatecznie daje to wrażenie, że to wszystko jest jedna rzecz.

Nie no wiesz, Person Pitch ma tę niepowtarzalną jakość, że opener jest po prostu idealnym openerem, a closer właściwie jedynym utworem, który mógł być closerem. Innymi słowy: perfekcja. To właśnie znamionuje, moim zdaniem, wielką sztukę.

Wow, dzięki! Sądzę że z pewnością ogromne znaczenie ma tu zwyczajnie... szczęście. Przypadek. Miałem szczęście. Serio. Nie da się takich rzeczy zaplanować.

W pierwszej piosence śpiewasz o "byciu żołnierzem". O co chcesz walczyć?

To bezpośrednio odnosi się do Brada, tour managera Animal Collective. On często tak do mnie mówił – "be a soldier", stąd to zaczerpnąłem. Wiesz, na trasie bywa ciężko – noszenie sprzętu, mało snu i tak dalej.

We mnie to rezonuje jako rodzaj nawoływania do "walki" ze złem tego świata, w "dobry" sposób. Że czasy są trudne, świat okrutny i "trzeba walczyć".

No tak. Podoba mi się twoja interpretacja. Ja tylko mówię skąd wziąłem tę frazę. Ale, że się powtórzę – lubię pisać tytuły i słowa piosenek, które są wieloznaczne i prowokują do własnej interpretacji słuchacza. Słowa Brada zawsze mi się przypominają gdy jestem w trudnej sytuacji. I zawarłem to w tekście.

Nie chciałbym wnikać zbytnio w twoje życie osobite, ale każdy fan wie, że od pewnego czasu masz córkę. Czy bycie ojcem zmieniło jakoś twoją świadomość i wpłynęło na utwory, które piszesz?

Zdecydowanie, aczkolwiek nie w sensie kreatywności. Raczej pod względem trybu pracy – ile czasu poświęcam na komponowanie, a ile na rodzinę. Sam fakt konieczności utrzymywania rodziny też zmienia podejście do aktywności w branży muzycznej. Ale artystycznie? Ciężko powiedzieć. Nie sądzę, żeby ojcostwo jakoś bardzo zmieniło mnie jako twórcę. Może stało się to poza mną – zaszło we mnie, ale do tej pory nie zdaję sobie z tego sprawy.

A w planie życiowym – to prawda co mówią? Że ojcostwo to ogromna odpowiedzialność i zupełnie zmienia mężczyznę?

O tak, to chyba w ogóle jest *największa* odpowiedzialność. Kompletnie zmienia to perspektywę, z której patrzysz na świat. Spędzasz całe życie myśląc tylko o sobie i nagle... Nagle najważniejszy nie jesteś ty. Utrzymanie, bezpieczeństwo, miłość – wszystko dla tej osoby.

Książeczka do Person Pitch jest już legendarna na własnych prawach. Wypisałeś tam listę swoich inspiracji, która jest demonstracyjnie eklektyczna. Nieczęsto się dziś zdarza aby artysta otwarcie i głośno mówił, że wpłynęli na niego zarówno Neu!, Beach Boys, Kylie Minogue, jak i Luomo.

Wyobrażałem sobie część książeczki jako właśnie kartkę zapełnioną tekstem od góry do dołu po obu stronach. Wiedziałem, że z jednej strony muszę zmieścić osobiste podziękowania dla ludzi którzy mi pomogli. Ale zastanawiałem się ciągle – co ja dam na odwrocie? A skoro tak dużo samplowałem, to uznałem – najlepiej jak wypiszę wszystkich wykonawców, których muzyka mi się bardzo podoba i o których pamiętam w tej chwili. Cokolwiek, nawet jeśli to był raptem jeden fajny singiel. I kiedy doszedłem do długości takiej, jak podziękowania, to skończyłem spisywanie. Dorzuciłem zdjęcia mojego "studia", mojego małego badziewnego studia. W pierwszym odruchu chciałem je trochę uporządkować "pod fotkę", ale potem pomyślałem – a tam, niech ludzie zobaczą je takim, jakim naprawdę jest. Aha, mówiliśmy o liście? No tak jak powiadam – nie przywiązuję się do niej jakoś specjalnie. Do kolejności też. Po prostu wszystko co lubię i akurat o tym pamiętałem – jest tam.

Lista rządzi, jest na niej wielu spośród moich ulubionych artystów wszechczasów. I o tych kilku wyżej wymienionych chciałem cię teraz zapytać. Wszyscy dobrze wiemy, że Beach Boys są kluczowym punktem odniesienia dla twojej twórczości. Masz jakieś ulubiony album bądź piosenkę tej kapelki?

Mnóstwo ich piosenek uwielbiam. Tylko wiesz, z Beach Boys to ja mam tak, że znam ich wiele kawałków, ale nie słyszałem zbyt wielu ich płyt w całości.

Wow.

Serio. W ogóle Beach Boys kojarzą mi się z różnymi ludźmi, z którymi byłem blisko w moim życiu, a którzy są totalnymi fanami Beach Boys i mają na półce całą dyskografię tego zespołu. I ja się praktycznie przez tych ludzi nauczyłem dorobku Beach Boys, ale nie mam tego zupełnie poukładanego.

A preferujesz ich z lat 60-tych czy 70-tych?

W sumie ciężko się zdecydować, bo i tu, i tu, mieli solidną dyskografię. Tak sobie myślę, że niewielu grupom udało się tak długo zachować tak wysoki poziom artystyczny. A co ciekawe, moją ulubioną piosenką Beach Boys jest cover – "I Can Hear Music" (numer Spectora, oryginalnie w wykonaniu Ronettes – przyp. bd). Bardzo, bardzo prosty kawałek. Ale ma tę pozytywną wibrację, która sprawia, że czuję się dobrze.

A Kylie? Masz jakieś ulubione jej hity?

Są dwa albumy, które naprawdę lubię i to są chyba nowsze rzeczy. Fever i Body Language.

Wiadomo, dwa najlepsze. Jak sądzisz – z Kylie to chodzi o muzykę czy o jakiś nieświadomy odruch, że jest ładna, atrakcyjna i to robi na facetach wrażenie?

O, na pewno sporą część swojego sukcesu zawdzięcza ona urodzie. Ale powiedzieć, że cała jej kariera to tylko wygląd – jest przekłamaniem.

Racja, racja. A co na przykład z Neu!, co powiesz?

Jestem fanem Neu!, niegdyś słuchałem ich wszystkich płyt od początku do końca, kiedy pracowałem w sklepie muzycznym w Nowym Jorku (chodzi o Other Music; starsi czytelnicy Porcys pewnie pamiętają, że pasjami zakupów dokonywał tam obecny rednacz portalu, Michał Z. i to właśnie tam polecono mu hen lata temu płytę Spirit They're Gone, a Noah był sprzedawcą dla Michała wówczas zupełnie anonimowym – przyp. bd). W ogóle potem był taki projekt La Düsseldorf, nie wiem czy kojarzysz...

Tak, nabyłem niedawno w Berlinie ich kompakt. Pokręcone granie. Szacun, ale wolę trylogię Neu!, a szczególnie debiut.

Ja nie wiem czy nawet bardziej nie lubię La Düsseldorf, w sensie rytmicznym.

A ten fiński producent, Luomo? Niektórzy wskazują wyraźne podobieństwa w jego repetycyjnych strukturach i w Person Pitch.

Na pewno proces montowania dźwięków jest zbliżony. Mi się podoba jego styl produkcyjny – nieskazitelna czystość, ale i komplikacja zarazem. Rodzą się z tego jakby pejzaże muzyczne, rodzą się osobne światy. Vocalcity to jakby wodny, kolorowy świat, pełen wspaniałości. Zdecydowanie, przyznaję, że inspirowałem się tą płytą.

Zmieńmy trochę temat. Bębniłeś na pierwszym krążku Animal Collective, Spirit They're Gone. Moim zdaniem za sam ten album mógłbyś zostać zaliczony do "galerii sław" rockowej perkusji.

[śmiech] Dzięki!

Nie, ale serio. *Styl* tego bębnienia jest tak unikatowy, oryginalny. Skąd go wziąłeś? Podpatrzyłeś to u kogoś?

Słuchaj, część pochwał za ten perkusyjny styl powinna pójść do Dave'a (Avey Tare, drugi lider AC – przyp. bd). Bo on napisał wszystkie piosenki. Przynosił je i mówił – okej, dzisiaj popracujmy nad tą. I rozmawialiśmy jaki rodzaj rytmu sprawdziłby się tu najlepiej. Dave mówił o swoich pomysłach, trochę jamowaliśmy. I tak to się krystalizowało. Ja jeździłem do niego do domu przez dwa tygodnie codziennie, on pokazywał mi piosenki, potem je ogrywaliśmy. I wiesz, ja przede wszystkim chciałem spełnić jego oczekiwania. Bo to w końcu jego piosenki. To Dave wpadł na pomysł żeby użyć miotełek. Nie chciał ciężkich bębnów, marzył o lekkości soundu. To był pierwszy raz kiedy grałem miotełkami.

Czekaj, ale miotełki to jedno, ale rytmika to drugie. Styl perkusyjny na tej płycie to jakaś odrealniona hybryda – coś z jazzu, coś z jungle, ślady rocka. O co chodzi w ogóle...

Obydwu z nas bardzo podobała się ta piosenka Destiny's Child, "Bills Bills Bills"...

Proste, super kawałek. Ten podskakujący rytm...

Dokładnie, bałnsujący rytm. I powiem ci, że tym się właśnie inspirowaliśmy. Takimi hitami z MTV, z których wiele miało wtedy właśnie ten bałns. Następna kwestia to moja fascynacja free-jazzem, gdzie perkusja nie powtarza jakiegoś wzoru, tylko pomyka zupełnie frywolnie, wyzwolona i dzika. Akurat wtedy po raz pierwszy poznałem takie coś i strasznie się zajarałem. Drum'n'bass i pochodne – też miały na mnie wpływ. Odpalałem sobie syntezator, ustawiałem wysokie BPM, siadałem za garami i godzinami grałem do bitu z keyboardu. Chciałem być robotem, ale ludzkim. Taką żywą maszyną – dokładną, ale z uczuciem. Chciałem być jak Aphex Twin, jak Squarepusher.

Czy wydaje ci się że Animal Collective i ty solo – zmieniacie muzykę?

Hm. Nie mam pojęcia. Nie mam chyba odpowiedniego rozeznania... Zresztą jak ktokolwiek mógłby mieć tak dobre rozeznanie w muzyce? W skali globalnej? Żeby głosić coś takiego?

Pytam, bo są pasjonaci – a wśród nich też dziennikarze – którzy słuchają rocznie setek płyt i sporo z nich twierdzi, że nikt nie robił przedtem takiej muzyki jak Animal Collective. Że dopisywany jest na naszych oczach nowy, ważny rozdział w dziejach muzyki rozrywkowej. Czy komponując, koncertując, wydając płyty – czujesz się w sercu jakiejś rewolucji estetycznej, która się dzięki tobie odbywa?

Naprawdę nie wiem. Na pewno czuję się podekscytowany szansą robienia muzyki, której sam wcześniej nie słyszałem. Ale nie powiedziałbym, że nigdy nikt czegoś takiego nie robił, bo... tego nie wiem. Wiesz, ktoś by mnie sprowadził na ziemię, mówiąc: "w średniowieczu była taka piosenka"... [śmiech]

Nigdy nie wiadomo! [śmiech]

"...która brzmi dokładnie tak samo, jak to co nagraliście". Wiem tyle, że nikt nie ma identycznego gustu do mojego. Ta lista o której rozmawialiśmy, z wkładki do Person Pitch – założę się, że nikt na świecie nie ułożyłby takiej samej, co do jednej nazwy. Zawsze ktoś by coś zmienił – "tego nie lubię, to okej, tamto nie, tu bym dorzucił cośtam". I mam nadzieję, że na podstawie swoich własnych upodobań tworzę muzykę, która jest tylko moja – ale na sto procent wiedzieć tego nie mogę.

Jesteś fanem Ariela Pinka?

Absolutnie! On to dopiero był gigantyczną inspiracją dla mnie. Wydał z sześć czy siedem albumów i widać w nich taką miłość do muzyki, zwłaszcza popowej... W ogóle, nietypowy gość. I nagrywa na tym swoim four-tracku i potem ilekroć gdzieś leci jego piosenka, to od razu wiem że to on. Tak jak z Luomo – od razu rozpoznam jego muzę.

Twój ulubiony bohater literacki to...?

Nie czytam zbyt wielu książek. Nie jestem zbyt oczytaną osobą. Kiedy byłem bardzo młody to czytałem na okrągło. Ale potem zainteresowałem się sportem. Długa historia.

Jaka jest twoim zdaniem główna różnica między mieszkaniem w Lizbonie i w Nowym Jorku?

Największa różnica? Że nie dają kawy na wynos. [śmiech] I że nie ma "convenience stores" (tu kombinowaliśmy z redaktorem Zagrobą jak to przełożyć, ale nie ma chyba w polskim bezpośredniego odpowiednika; chodzi o rodzaj sklepiko-kiosków spożywczo-prasowych otwartych nieraz całodobowo – przyp. bd). Nie, ale serio, to głównie zauważyłem.

Czy te przenosiny do Portugalii to nie był dla ciebie jakiś rodzaj ucieczki? Ze Stanów?

Hm. Czuję, że jeszcze za wcześnie abym mógł na to pytanie odpowiedzieć. Muszę poczekać jakieś dwadzieścia lat czy coś. To nie była specjalnie świadoma decyzja. Jedno wiedziałem – nie chciałem dłużej mieszkać w Nowym Jorku. To miasto sprawiało, że wariowałem.

A podobno Lizbona to niezwykle spokojna przystań?

O tak. Jest bardzo powolna.

Podoba ci się to?

Tak, bo pasuje to do mojego temperamentu. Od Lizbony bije łagodność, co sprawia, że czuję się dobrze.

Są jakieś rzeczy, których się boisz? W takiej dużej skali, światowej. Interesujesz się polityką?

Świat to obecnie dość brutalne miejsce, ale też czasy są ciekawe. Wychodzi wiele spraw, które tak długo ignorowaliśmy. Ale w przeszłości było wiele momentów, kiedy wszystko wydawało się spieprzone, a jednak później następował rodzaj rozkwitu.

Myślisz, że teraz też nas to czeka?

Tak, oczekuję, że po tej mrocznej epoce nadejdą jeszcze fantastyczne czasy.

A jest cokolwiek w życiu, czego jesteś pewien?

Coś, czego jestem absolutnie pewien?

Tak, chociaż jedna taka rzecz.

Że jestem szczęśliwym kolesiem. Tego jestem pewien.

KONIEC

PS: I jeszcze mega podziękowania dla Bartka Gila (Isound).