PHANTOM

 

LP1 (2014)

Bartosz Kruczyński stanowi dla industrialnej, ciemnej, "dionizyjskiej" fali techno znad Wisły przeciwwagę zarówno estetyczną, jak i wizerunkową. To nie jest mądrala, który serwowałby internautom jakieś głodne pierdolety o tym, że nie pójdzie z tobą do łóżka, jak czegośtam nie posłuchasz. Ciężko mi też wyobrazić sobie, jak dissuje bogu ducha winnego blogera czy dziennikarza za to, że ten nie uwzględnił jego wydawnictwa w podsumowaniu roku. Ogólnie zamiast "pruć się" niczym lamus w facebookowych komentarzach, warszawiak najwyraźniej poświęca wolny czas na… cyzelowanie swoich utworów. A jest on starannym melodykiem i formalnym neoklasycystą. Jego debiutancki longplay spaja wspólny mianownik zwany deep house (nieraz serwowany w klasycznej postaci rodem z lat 90.), choć nie brak tu wycieczek w takich kierunkach jak Steve Reich ("Łazienki Park"), szkoła berlińska ("Water's Edge"), new age ("Love"), ejtisowy sophisti-pop ("Gothic"), francuskie dotyki ("Better Times") czy 80s widziane przez mgłę nostalgii, a więc po prostu chillwave ("Sport – Part 2").

Szczerze mówiąc, raczej nie ma w tych impresjach niczego oryginalnego, ale siła Kruczyńskiego polega na kwestiach właściwie newralgicznych dla wartości każdego materiału: na niebanalnej wrażliwości, na wyczuciu kompozytorskim oraz na umiejętności kreowania wciągającego, lekko romantycznego nastroju. Dzięki temu ta trudno google'owalna, za to wydana dla belgijskiej wytwórni Silverback (w katalogu między innymi Nguzunguzu, w CV wzmianki na przykład w FACT Mag), płyta z okładką cytującą niesamowitą obwolutę The Trial of St. Orange płynie sobie nieskazitelnie i bezkonfliktowo przez pełne trzy kwadranse. Słuchanie LP1 generalnie przypomina mi taką reklamę sprzed dobrych paru lat, w której teściowa na wszystko narzeka i zrzędzi, aż do momentu kiedy wsiada do samochodu. To ten sam rodzaj podróży, w której wszystko się zgadza, wszystko urzeka, a nic nie irytuje, nic nie drażni. "Ej ty, powiedz, co cię wkurwia?", pytał niegdyś Brahu. Nic. Kiedy słucham LP1, to absolutnie nic.
(Porcys, 2015)

***

Wywiad z The Phantom

Od czego zaczęła się Twoja przygoda z muzyką? Jak sądzisz, dlaczego pasjonujesz się i zajmujesz kreatywnie właśnie tą dziedziną, a nie inną?

Sedno oraz charakter wielu moich zainteresowań ciągną się za mną od dzieciństwa. Dorastałem wśród wielu elektronicznych płyt, szpul czy kaset. Ojciec pozwalał mi nagrywać dźwięki z radia na taśmę, dotykać winyli. Jest takie powiedzenie na bazie Williama Wordswortha – "child is father of the man". Miałem jeszcze etap zainteresowania rysunkiem (mój tata hobbystycznie malował obrazy), ale intuicyjnie postawiłem na muzykę.

Współpracowałeś lub nadal współpracujesz z zagranicznymi wytwórniami – brytyjską Senseless, amerykańską Apothecary i belgijską Silverback. Dla wielu polskich artystów taki pojedynczy wpis do artystycznego CV to ogromne wyróżnienie. Tobie udało się aż trzykrotnie. Jak do tego doszło?

Oczywiście cieszę się, że ktoś chciał w moją muzykę zainwestować swój czas i pieniądze. Nie czuję jednak, że "zagraniczne" równa się "lepsze". Gdy zaczynałem nagrywać jako The Phantom, nie było w Polsce wytwórni, które byłyby jednocześnie zainteresowane moją muzyką i miały międzynarodową dystrybucję. Teraz jest ich kilka, m.in. Transatlantyk, nakładem którego ukazało sie jedno z moich ostatnich wydawnictw – Ocean EP. Mam dobry kontakt z Mathiasem prowadzącym Silverback – kilka razy zaprosił mnie do Belgii, poznałem nawet jego rodziców. Razem z Jarkiem (Ptaki) dobry kontakt utrzymujemy też z Rhythm Section z Londynu.

Są dwie przeciwne teorie na temat ekspozycji polskiej muzyki na Zachodzie. Jedni sądzą, że trzeba nadążać za światowymi trendami, być "na czasie" – i to jest recepta na sukces. Inni, że wręcz odwrotnie – zamiast "wozić drewno do lasu", lepiej na zachodnich salonach bezwstydnie epatować słowiańskością (mówię zarówno o przypadku alternatywnej Starej Rzeki, jak i komercyjnego Donatana), bo takiej wrażliwości tam brakuje. A Ty jak uważasz?

Nie wiem, jaka jest recepta na sukces, ale dla spokoju ducha przyjmuję, że należy postawić na naturalność. Akurat mnie jest po drodze zarówno z muzyką elektroniczną świata, jak i inspiracjami płynącymi z polskich płyt z lat 60-80, które zbierałem. Pewnie stąd dwa różne projekty i odrębne stylistyki (The Phantom i Ptaki).

W jednym z wywiadów przyznałeś, że – upraszczając – pracę nad utworem zaczynasz od melodii, a nie od brzmienia. Skąd taka kolejność?

Większość muzyki, na której się wychowałem, była bardzo melodyjna. Często szkicuję najpierw zarysy melodii, po jakimś czasie wybieram właściwe brzmienie, a kończę na rytmie.

W obrębie tak zwanej muzyki elektronicznej jest to podejście dość nieczęste, ale też nie jest niespotykane: możliwe, że Boards of Canada tak działają; o Aphex Twinie mówi się, że to wielki kompozytor, nawet gdyby "wyjąć" bity i faktury z jego muzyki; z nowszych postaci Matt Cutler aka Lone ma podobny priorytet. Czy przypadkiem czujesz jakiś wspólny mianownik z tymi artystami?

Przyznaję, że nie znam zbyt dobrze twórczości Boards of Canada ani Lone'a, ale pasuje mi przepływanie przez Aphex Twina między gatunkami, myślenie o muzyce poza nawiasami. Nie zgodziłbym się jednak w kwestii oderwania warstwy rytmicznej i dzięki temu podziale na sztukę niską i wysoką. Faktury od lat są składową muzyki współczesnej, rytm pomógł wywalczyć swoje miejsce minimalistom. Philip Glass zauważał zresztą, że disco jest oparte na minimalizmie. Zgadzał się z nim Arthur Russell, dostrzegając ten sam trend w Chicago house. Lubię takie postrzeganie muzyki jako jednego wielkiego kotła.

Zarówno na LP1, jak i LP2 słychać spory wpływ proto-elektroniki z lat 70. – bezpośrednie inspiracje tzw. "szkołą berlińską" czy nurtem New Age. Widziałem, jak na Facebooku pożegnałeś ciepłym słowem Edgara Froese, lidera Tangerine Dream. Skąd zainteresowanie zjawiskami, które nie dzieją się tu i teraz, o których raczej można posłuchać od wujka, niż od rówieśnika?

To też zależy od kręgu znajomych, w którym się poruszasz. Duża część moich bliskich znajomych lubi muzykę "od wujka", albo lubi po prostu muzykę, bez podziału jakościowego na nowe i stare. Sprawdzam też na bieżąco nowe wydawnictwa. Podobają mi się prace Rabita, Jana Schulte, Floriana Kupfera, DJa Sotofetta, Andrasa Foxa, show Mumdance'a w Rinse FM.

Czy taką muzykę sprzed kilku dekad poznawałeś już z internetu, czy może jeszcze z radiowych audycji w rodzaju tej prowadzonej w Trójce przez Jerzego Kordowicza?

Chyba wciąż głównie z kupowanych płyt, często ryzykując "w ciemno". Internet oczywiście pomaga. Dosyć rzadko słuchałem radia, nie poznałem zbyt dużo muzyki w ten sposób, może poza wczesnym dzieciństwem.

Określasz się mianem fana takich futurystycznych nurtów w bitowej muzyce jak UK funky i grime. Czy uważasz, że muzyka A.D. 2015 jest odpowiednio nowoczesna i wyrażająca ducha czasów? Czy myślisz, że ludzie, którzy śledzą ewolucję elektroniki od dwudziestu-trzydziestu lat i którzy kiedyś tam wyobrażali sobie, jak to będzie brzmiało w 2015 roku, mają prawo być dziś trochę rozczarowani (jak na przykład Simon Reynolds w sławnej książce Retromania)?

Raczej nie utożsamiam się z wywodami Simona Reynoldsa. Muzyka to nie medycyna (mimo właściwości kojenia emocji), nie zawsze musi iść naprzód. W solowej twórczości interesują mnie nowe podejścia do niej, ale nie neguję inspiracji przeszłością. Nawet jeśli nagranie przywołuje na myśl konkretny trend brzmieniowy lub pomysł na płytę sprzed dekad, to wciąż pozostaje nową muzyką, nie jest kopią 1:1.

Nie boisz się otwarcie mówić o swoich szerokich inspiracjach, a to rzadkość, bo artyści starają się raczej podkreślać swoją oryginalność i niepowtarzalność. Nie boisz się, że ktoś złośliwy wytknie Ci wtórność?

Nie uważam, że oryginalność samej muzyki jest tak bardzo ważna. Wiele płyt, które posiadam, brzmi podobnie do innych. Z powodu inspiracji, tej samej szkoły czy przypadku, dojścia do tych samych muzycznych wniosków. Ambient wspomnianego Aphex Twina tez już był i nagrał go Brian Eno, który brzmi jak Satie (Eno otwarcie przyznawał się do inspiracji). Eno chodził też na koncerty Steve'a Reicha, co skutkowało kopią jego twórczości na marimbę na płycie Davida Bowiego. Reich oparł swoją muzykę na muzyce z Ghany. I tak dalej. Uważam, że to w dużej mierze kontekst oraz autorskie emocje czynią muzykę oryginalną. Aphex Twin, Brian Eno i Erik Satie brzmią podobnie, ale nieco inaczej.

Na ile Twoim zdaniem artyście potrzebna jest erudycja? A może poza samym talentem i warsztatem wiedza nie jest w ogóle potrzebna?

Nie uważam, że wiedza jest bardzo potrzebna, ale może pomóc wrażliwym twórcom w osiągnięciu świadomości siebie w kontekście historii muzyki. Słuchając ulubionych płyt, nie egzaminuję ich autorów z zakresu wiedzy teoretycznej.

Inspirują Cię ścieżki dźwiękowe do filmów. A co z samymi filmami? Rozmaici artyści (od Stereolab i naszego Myslovitz aż po elektronicznych producentów typu Ekkehard Ehlers) potrafili składać hołd reżyserom i filmom nawet w tytułach swoich utworów. Czy u Ciebie byłoby to możliwe?

Nigdy o tym nie myślałem, ale nie odrzucam takiego pomysłu.

Zarówno LP1, jak i LP2 mają spory potencjał ilustracyjny – czy przyjąłbyś propozycję skomponowania soundtracku do filmu? Od czego zależałaby decyzja? A może już pojawiły się takie propozycje?

Bardzo chciałbym móc kiedyś pracować nad ścieżką dźwiękową, ale nie miałem jeszcze takiej okazji (poza udźwiękowieniem video-artu dla TVP Kultura, zapis którego wydany został później przez Sangoplasmo). Może jeszcze kiedyś mi się to uda.

Wszyscy zgodnie podkreślają, jak istotny jest motyw "miejsca" w interpretacji LP1, bo chwilami to przecież płyta jakby o krajoznawczej wycieczce po Warszawie. Czy wyobrażasz sobie, że mógłbyś tematycznie poświęcić jakiś inny fragment swojej muzyki innemu miejscu niż Warszawa?

Jasne, ale póki co moje emocje są związane właśnie z tym miastem. To Warszawa inspiruje mnie na co dzień.

Opowiedz o tym, jak powstawał materiał na Twój najnowszy album LP2 i czym się ten proces różnił od pracy nad LP1. Czy artystycznie miałeś inne cele, niż na LP1?

LP1 jest zorientowane na bardzo płynną podróż. Jest kontemplacją wiosennych spacerów po Warszawie. Dużo czasu spędziłem na wyważeniu elementów tej płyty. LP2 to materiał, który stylistycznie nie pasował do pierwszego krążka. Szkice niektórych kompozycji na LP2 mają ok. dwa lata (np. "Conversation Loop" czy "Complex City"), ale czekały na odpowiedni kontekst. W dużym stopniu ta płyta jest zainspirowana dychotomią życia we współczesnym świecie szoku technologicznego. W bardzo dużych miastach to rozdarcie nie jest tak widoczne. Kilka lat temu w Nowym Jorku uderzyła mnie sytuacja przy śniadaniu w hotelu, gdzie starsza para była wczytana w swoje tablety, przerzucając się informacjami, ale to wciąż pasowało do pędu tego miasta. Tak samo użytkownicy najnowszych produktów Apple'a i serwisów społecznościowych jadący metrem. Mieszkając na obrzeżach Warszawy, mając we wspomnieniach coroczne wakacyjne wyjazdy na wieś, pochodząc z małego miasta, ten szok odczuwa się mocniej. Z internetu codziennie spływają do mnie informacje, z jednej strony o atakach hakerskich na gigantyczne korporacje, dronach używanych przez wojsko i Amazon czy korporacji Google inwestującej w roboty, a z drugiej o klęskach żywiołowych czy niecodziennych zjawiskach związanych z naturą i kosmosem, jak np. meteor czelabiński. LP2 bazuje na takiej impresji.

Gdyby ktoś powiedział Ci, że dobrze mu się pracuje, czyta lub robi coś innego przy Twojej muzyce, to uznałbyś to za obelgę czy komplement? Czy oczekujesz od słuchacza pełnego skupienia przy swojej muzyce, a może dopuszczasz sytuację, w której funkcjonowałaby ona jako element tła?

Zupełnie nie mam problemu z traktowaniem muzyki jako tła. Nie uważam, że zawsze musi być spektaklem.

Nie chcę wyrażać się kategorycznie, ale wydaje mi się, że w przeciwieństwie do wielu znanych reprezentantów polskiej sceny elektronicznej, zwłaszcza z kręgu techno, nie szukasz rozgłosu poprzez kontrowersyjne wypowiedzi, a serwisy społecznościowe traktujesz bardziej informacyjnie niż ideologicznie czy retorycznie. Jak byś się odniósł do takiego spostrzeżenia? Na ile "duchowo" czujesz się członkiem polskiej sceny elektronicznej?

Pewnie ciekawiej byłoby, gdyby za używaniem serwisów społecznościowych w ten sposób stała głębsza refleksja. Najczęściej zwyczajnie o nich zapominam (poza Facebookiem, który w dużej mierze służy jak poczta). Co do bycia członkiem polskiej sceny elektronicznej, niezupełnie czuję się częścią jakiegoś ruchu czy prądu, ale obecnie dużo dobrych emocji wypływa ze spotkań z osobami zaangażowanymi w Transatlantyk. Maciej Zambon (założyciel wytwórni) wykazał się trafnym instynktem, że coś się kotłuje. Tak się złożyło, że większość osób nagrywających dla Transatlantyku udało mi się poznać dosyć dobrze, ale wcześniej naszej drogi dosyć rzadko lub nigdy nie splatały się wokół tej samej wytwórni, składanki, wspólnych nagrań czy imprez. Towarzysko było znacznie bliżej, u Pawła (Naphty) wielokrotnie nocowałem we Wrocławiu (z warszawską wzajemnością), Adam (Marfa / Matat Professionals) był przy wyborze moich okularów korekcyjnych itd. Nikt z nas nie wie, gdzie Transatlantyk dopłynie, ale każdy z nas coś do niego rodzinnie dokłada. Ostatnio miksowałem EP-kę Wojtka Selvy'ego, będącą trzecią płytą w serii "dwunastek".

W sensie wizerunku medialnego sprawiasz wrażenie osoby wyważonej, spokojnej, która zamiast w dobie internetowego lansu stawiać na autokreację, niejako odwraca uwagę od "postaci" i kieruje ją na samą muzykę, co przypomina mi o genezie pseudonimu DJ Shadowa, bo o to mu dokładnie chodziło. Jesteś typem antygwiazdora? A może to świadome, strategiczne działanie: boisz się rozgłosu, bo przesadne zagłaskanie może nagle obrócić się przeciwko wykonawcy – wszak branża muzyczna i szołbiznes bywają brutalne, bezwzględne?

Raczej nie staram się być typem antygwiazdora bez twarzy. Nie mam też potrzeby brylowania. W liceum odpowiadały mi środkowe ławki.

Opowiedz nieco o projekcie Ptaki, którego stanowisz połowę. Czy sposób, w jaki tworzycie muzykę w tym duecie, znacznie różni się od Twoich metod pracy w ramach The Phantom?

Jasne, muzyka nagrywana jako The Phantom powstaje głównie od podstaw i w samotności. Całą twórczość Ptaków staramy się opierać wyłącznie na samplach. Dużo szkicujemy osobno, ale wszystkie nagrania są kończone wspólnie, czasami potrzebne są kompromisy. Pracując nad muzyką Ptaków, w dużej mierze jestem archiwizatorem i edytorem muzyki już istniejącej. Staramy się wybrać z niej elementy odpowiadające naszej własnej wizji, usuwamy te zbędne.

Jaka jest Twoja ukochana płyta życia? Potrafiłbyś wskazać tę jedną, najważniejszą?

Takie zadanie chyba mnie przerasta.

W twojej muzyce można się zatracić, bo czasem generuje dość kontemplacyjne, wręcz ambientowe wibracje. A potrafiłbyś didżejować stricte do tańca i komercyjnie? Rzucić na parkiet imprezowiczom głodnym dobrej zabawy jakiś powszechnie znany hit w rodzaju Beyonce czy Michaela Jacksona?

Swoją przygodę w klubach zaczynałem od mash-upów. Na dysku wciąż mam ok. 500 projektów, cześć z nich cyrkuluje wśród niektórych komercyjnych didżejów. Okazjonalnie nagrywam je incognito jako płatne zlecenia. Bardzo lubię pop, ciekawią mnie też mechanizmy jego powstawania, ale od kilku lat przestałem być z nim na bieżąco.

(Porcys, 2015)