QUINTET

 

Jazz at Massey Hall (1953)

No i je-dziemy... A z powodów personalnych nie ma lepszego sposobu na otwarcie tej listy, niż "the greatest jazz concert ever". O ile dość często na klasycznych jazzowych sesjach spotykały się składy spod znaku "samo gęste", o tyle tę tutaj supergrupę można rozpatrywać tylko w kategoriach koszykarskiego dream teamu USA z lat 90. Tego wieczoru w Toronto zagrała bowiem jedyny raz piątka, z której praktycznie każdy zawodnik bywa nieraz uznawany za numero uno w dziejach na swoim instrumencie. Z przodu papużki nierozłączki Parker i Gillespie (warto rzucić uchem na ich inne wspólne daty, np. Bird & Diz), z tyłu nieobcy im Roach, po bokach świeżo po opuszczeniu psychiatryka Bud Powell oraz Mingus, pan wydawca, który wpierw zdublował bas w tych niedoskonałych technicznie nagraniach, potem wypuścił je jako dwie 10-calówki, aż w końcu 3 lata po fakcie poszły w obieg jako 12-calowy longplay. True wyznawcy bebopu z pokolenia na pokolenie pielgrzymują do rejestracji tego owianego mnóstwem legend występu i ponoć mają zaznaczony w kalendarzykach 15 marca 1953. Ale w obliczu cytatu z "Habanery" Bizeta w "Hot House", gromiącego sola bębów w "Salt Peanuts" czy namacalnej interakcji w osobnym odczytaniu Kernowskiego "All the Things You Are" zupełnie mnie to nie dziwi. PS: W ogóle Tristano miał grać na pianie, ale wskazał Powella jako lepiej pasującego do konwencji, no co za boss.
highlight
(2016)