R. STEVIE MOORE
#46
R. STEVIE MOORE
RSM to synonim lo-fi popu "totalnego" – nie tylko w sferze studyjnej, brzmieniowej, ale także wizerunkowej czy (anty-) ideologicznej. Gdy mówimy RSM, to myślimy o intelektualnej żulerce, o działaniu w kontrze do głównego nurtu szołbiznesu, o "mieniu w dupie" obowiązujących standardów repertuarowo-marketingowych, o świadomym wykluczaniu się poza nawias w celu pełnej kontroli nad materiałem, o byciu niezależnym od presji sukcesu w majorsach. Były więc dziwaczne non-hooki, dziwaczne teksty, dziwaczne soundy i dziwaczne pomysły promocyjne, realizowane za przysłowiowe "dwa pięćdziesiąt".
To wszystko naprawdę fascynuje, ale śmiem twierdzić, że nie każdy samotnik, którego twórczość została otagowana jako "outsider music", posiadał zdolność komunikowania swoich lęków, pragnień i żartów za pomocą przerostu muzykalności. Jako umowny, historyczny pomost między Sydem Barrettem i Arielem Pinkiem, Moore potrafił przekonująco uzewnętrzniać tak osobistą, jak i społeczną paranoję poprzez zabiegi kompozycyjne. Mój kolega nazwał tę przypadłość "piosenkami, w których melodia idzie w jednym kierunku, a akordy w drugim". I dokładnie te właśnie zmyłki harmoniczne – czyli używanie "zastępników" funkcyjnych w nominalnie schematycznych przebiegach – są namacalnym świadectwem muzycznej mądrości kogoś, kto próbował terapeutycznie oswoić swoją odmienność poprzez wyjście z nią do świata.
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)
* * *
Phonography (1976)
"Goodbye Piano"
Teza o pokrewieństwie Stiwiego z Toddem Rundgrenem ma tu swoje wykoślawione, jak z krzywego zwierciadła, usprawiedliwienie. Groteskowo zapętlone oklaski w formie przeszkadzajek to brakujące ogniwo między braćmi Marx i Avalanches. A falsetowa przemowa na finał oczywiście koincydentalnie urodziła przećpane monologi Ariela.
(Porcys, 2013)
"Hobbies Galore"
Wyczuwam proto-wibracje jak z późnego, zdziadziałego Partridge'a, tyle że w śmietnikowej, wódka-z-konserwą-rybną osnowie. W sensie gdyby zaaranżować tego wałkonia elegancko i barokowo, to zmieściłby się na jakimś Nonesuch, ale Stevie tak go nie zaaranżował.
(Porcys, 2013)
Swing and a Miss (1977)
"Flight Of Fancy"
Jest coś zajebistego w tym, że czołowy kawałek z płyty uważanej nieraz za perełkę w obejmującym pierdyliard wydawnictw katalogu papieża lo-fi to instrumental przywołujący skojarzenia ze wczesno-90s-ową audycją telewizyjną o sadzeniu buraków. Miły lot nafaszerowanymi fajnymi modulacjami przepowiadającymi fusionowy lot Lo Borgesa, choć trochę zbyt śniety, żeby stał się ścieżką dźwiękową w TV.
(Porcys, 2013)
"She's Dead"
Ta smętna nucanka z pudłówką i małym jazzem w sercu to dobry materiał źródłowych dla młodych adeptów harmonii. Polecam usiąść i rozpisać przebieg akordów, fajne ćwiczonko. Na długie zimowe wieczory jak znalazł.
(Porcys, 2013)
Games and Groceries (1978)
"You Always Want What You Don't Have"
Ładniutki numer, który doczekał się co najmniej trzech autorskich wersji. Ta z Warning najklarowniej uwydatnia muzykalne zalety, brzmiąc chwilami jak pościelówa Hall & Oates.
(Porcys, 2013)
"You Came Along Just In Time"
Klasyczny fortepianowy Macca-rock na równe cztery. Obfity w bezsensownie urokliwe anty-solo gitary, równie pozbawione sensu pijackie zawodzenie i wreszcie solówkę z prawdziwego zdarzenia, zmiksowaną ciszej niż szum informacyjny przykrywający nagranie niczym kurz dawno nie odkurzany pokój.
(Porcys, 2013)
Delicate Tension (1978)
"Apropos Joe"
RSM był wszystkim, a w tym oto wcieleniu post-proto-punkowym parodystą, który przy okazji żartu z power-popem się nie pieści i lekką ręką ośmiesza wielu asów gatunku. Dobre teksty miał też: "You like Debby Boone / He like the Ramones / I don't understand why / You two have a phone". Młynarski by się nie powstydził.
(Porcys, 2013)
"Norway"
Melodyka tej wzruszającej spowiedzi na akustyka i głos już to pave'uje the drogę późniejszemu Pavementowi, już to zapowiada przymglone ballady Blur. "When you're not around me, I get blue", jedna z piękniejszych melodii w katalogu człowieka tysiąca i jednej melodii. Moore musiał to zdanie podzielać, bo w zmienionej tonacji i z nieco przejrzystszym soundem pieśń otworzyła potem jego późniejszy o 8 lat album z okładką imitującą A Hard Day's Night.
(Porcys, 2013)
Clack! (1980)
"Sit Down"
Ej, zajebiste. Jest 1980 rok i Stevie nagle gra disco, funk, r&b… James Brown, Chic, nawet echa Clintona i Prince'a pobrzmiewają. Mawiają, że każdy pastisz to również pochlebstwo. Jeśli tak, to słychać, że R. zajawiał się czarnymi densflorami jak każdy normals.
(Porcys, 2013)
Glad Music (1986)
"I Like To Stay Home"
Być może największy hicior typa, okraszony przeraźliwie domowym klipem w szlafroku. Kompozycyjnie odbywa się tu coś, co kolega określił jako "melodia idzie w jednym kierunku, a akordy w drugą". Cokolwiek miałoby to znaczyć, jest to na pewno interesujące i cholernie chwytliwe.
(Porcys, 2013)
Teenage Spectacular (1987)
"Everyone, But Everyone"
Tu z kolei customize customize customize trochę customize jakby ktoś customizecustomize wyjął customize customize customize skrawek Skylarking, odchudził trochę customize customize customize customize customize z bujnej instrumentacji i zapętlił na siedem minut. Dużo błogości, znaczy.
(Porcys, 2013)
"I Love You Too Much to Bother You"
Błądząca melodyka para-refrenu zalatuje mi Sydem Barrettem, chociaż praca rytmu jest stricte nowofalowa, a ornamenty gitarowe byrdsowskie. Mature Themes, then?
(Porcys, 2013)