RAMONA REY

 

Ramona Rey (2006, pop) !4.6

"Zanim Słońce Wstanie"
Ok, bądźmy uczciwi: intro (później użyte jako refren) "Zanim Słońce Wstanie" to najcudowniejsza rzecz jaka przytrafiła się polskiemu komercyjnemu popowi od lat, kropka. Nie, naprawdę, to co się dzieje od 0:00 do 0:15 antycypuje na luzie czołówkę singli roku w skali światowej. Nie bez kozery dostrzegł ktoś, że tu się wkrada Basement Jaxx po prostu, ale z najwyższej półki ich arsenału tanecznych delicji (think Rooty), i nie bez kozery skonstatował inny ktoś, że gdyby taki lejtmotiv zapętlić i zaprezentować ILMowcom, to wskoczyłby na szczyt ich "best tracks of the year". Dobrze, więc co się stało? Hah, nic, zamiast powędrować na głębokie anglojęzyczne wody, "Zanim Słońce Wstanie" podążyło ścieżką arcydziełka polskiego goodshitu. Ramona promieniuje dresiarskim feelingiem i jej piski, zmieniające już po chwili kontekst, pasują do konwencji idealnie. Foka ma wysoką samoocenę i tryska entuzjazmem: weźcie jej emocjonalny okrzyk na 1:19 – how cool is that! Środkowa sekwencja bywała uznawana odpowiednikiem słynnej "ghostly final section" w "Małej Chince" – tak jak tam Filon wygadywał największe wyobrażalne bzdury prymitywną parodią ziomalskiej nawijki, tak tu wkracza minusowy raper, pozostawiający złudzenie, że nie da się zejść w obleśniejsze rejony. Plus, jego zero treści przekracza pojęcie o "zerze treści", pozostawiając Tedego i innych maestrów daleko w tyle ("Mówisz masz / Chętnie włączę się / W to co grasz / Otwarte karty"). Na szczęście Ramona wypycha go sprzed mikrofonu, powracając triumfalnie, dzięki czemu repeatujemy "Zanim Słońce Wstanie" z czystą satysfakcją. –Borys Dejnarowicz

PS: Z naszych badań wynika, że Ramona to jakaś tajemnicza artystka undergroundu: nie ma swojej strony internetowej, nie ma płyty, nie wiadomo czy ten singiel jest wydany w ogóle, bo nie ma go w sklepach. Możliwe, że ta piosenka ma wręcz status dema.
(Porcys, 2006)

Ramona Rey 2 (2009, minimal house/pop) 6.3

To dość osobliwy przypadek na polskim (ale chyba nie tylko polskim) rynku. Debiutancki krążek Katarzyny Okońskiej z 2006 roku zawierał mniej lub bardziej udane próby adaptacji na rodzimy grunt różnych odmian zachodniego popu - od mdłych, nudziarskich ballad, przez nowoczesne r&b oparte na zapętlonych bitach, po ocierające się o electro fragmenty bardziej syntetyczne. Nic, poza delikatną skłonnością wokalistki do przesadnie dziwacznej ekspresji, nie zapowiadało ciekawych perspektyw przed tym projektem. I kiedy już wydawało się, że zasili on zastęp jałowych, bezwartościowych, zupełnie niepotrzebnych elementów naszej sceny, zdarzyło się coś niecodziennego. Najpierw pojawił się remix piosenki "Lubię Cię" autorstwa samego Ricardo Villalobosa - ikony i być może najbardziej dziś rozpoznawalnej postaci w świecie minimal techno. A potem przyszedł drugi album i wprawił krajową krytykę w niemałe zakłopotanie. Dlaczego?

Otóż Ramona Rey 2 to zaskakujący i bardzo radykalny zwrot piosenkarki w kierunku minimal techno właśnie. Z konwencjonalnymi liniami wokalnymi styl Okońskiej nie ma już nic wspólnego; tu chodzi raczej o interakcję rytmiczną synkopowanych wokali z natrętnie pulsującym podkładem. Przynosi to powiew świeżości, a gdy czasem odpowiedzialny za muzykę Igor Czerniawski zbacza w rejony zarezerwowane dla guru micro-house'u Jana Jelinka (fragmenty "Zaraz Wracam"), włącza do miksu żywe smyki (zakończenie "Ki Ka") lub po prostu udaje mu się trafić w dziesiątkę motywem przewodnim ("Znajdź I Weź"), to robi się naprawdę interesująco! I chociaż ciężko się słucha tej płyty od początku do końca, chociaż Ramona powinna "wyeliminować błędy w eksperymentach" (bo nie zawsze przynoszą one satysfakcjonujące rezultaty), a na trackliście brak równie chwytliwego kawałka, co "Zanim Słońce Wstanie" z debiutu, to jedno nie ulega wątpliwości: dawno (jeśli w ogóle?) nie mieliśmy w świecie mainstreamu tak odważnej, aspirującej i wręcz awangardowej pozycji.
(Clubber.pl, 2009)

Ramona Rey 3 (2011, minimal house/pop) !6.3

Ramona Rey zawsze przysparza recenzentom kłopotów. Nie inaczej jest i tym razem. Kariera skrywającej się pod tym pseudonimem Katarzyny Okońskiej obfituje w paradoksy. Już pierwszy singiel wokalistki, "Zanim Słońce Wstanie" z 2005, szokował zestawieniem fruwającego, onomatopeicznego refrenu na światowym poziomie z przaśną próbką nadzwyczaj topornego rapu niejakiego Sztyka. A później nie było łatwiej. Debiutancka płyta mieniła się eklektyzmem, co niestety nie przekładało się na jakość samych piosenek – była to niespecjalnie udana próba zabrania głosu w wielu popowych kwestiach naraz i w rezultacie powstała propozycja dla każdego, czyli... dla nikogo. Przy okazji drugiego longplaya Ramona i odpowiedzialny za podkłady weteran naszej sceny Igor Czerniawski dokonali odważnego wyboru. Mianowicie – wyraźnie opowiedzieli się po stronie syntetycznych bitów i elektronicznej produkcji, a wokalistka okrasiła ten odhumanizowany, zimny fundament ekstrawaganckimi, teatralnymi melodeklamacjami i zaśpiewami.  Zdezorientowani odbiorcy podzielili się na obóz zachwytów nad wizjonerstwem i obóz miażdżącej krytyki nieudanej prowokacji. Biorąc pod uwagę, że wydany przed kilkoma dniami trzeci album projektu dokumentuje jeszcze ostrzejszy skręt w stronę radykalnej, artystowskiej kreacji – reakcje znów będą pewnie mieszane. I ponownie, jak sądzę, prawda leży po środku ze wskazaniem na plus.

Warstwa muzyczna "3" dwoi się i troi, by zrobić na słuchaczu wrażenie "przybysza z przyszłości", ale pobieżna znajomość uprawianej przez Czerniawskiego stylistyki wystarcza, by to wrażenie rozwiać. Producent podkreśla, że nie ogląda się na żadne trendy i tworzy czysty dźwiękowy futuryzm, ale chociaż ekspertem od tak zwanych nowych brzmień nie jestem, to szybko znajduję tropy, pozwalające zaklasyfikować jego poszukiwania. A te wynikają logicznie z wydarzeń na niemieckiej scenie minimalistycznej elektroniki od lekką ręką licząc piętnastu lat. W tym świetle intrygującym urozmaiceniem wydają się organiczne bity ulepione z zapętlonych skrawków motywicznych elektrycznej gitary (rewelacyjna "Nieprawda", "Na dole", bliźniacze "High" i "Imiona") – ale tę fuzję żywego z programowanym także zagospodarowali już nasi zachodni sąsiedzi (od przedstawicieli "kosmische musik" z lat siedemdziesiątych po Schneidera TM i Ellen Allien) albo pochodzący z Chile pół-bóg nowoczesnego techno Ricardo Villalobos (który zresztą remiksował utwór Ramony "Lubię cię" w 2007 roku). Natomiast nawet jeśli Czerniawski nie odkrywa tu nowych lądów, to ma do wypełnienia konkretną misję. Operując na poziomie popu (maskując swoje eksperymenty charakterystyczną solistką) infekuje bowiem nadwiślański mainstream zaraźliwą dawką techno i IDM, co dla świadomości masowego słuchacza może mieć tylko pozytywne skutki. Szkoda tylko, że tak często dryfuje ku mrocznym, klaustrofobicznym, gotyckim nastrojom, zapominając nieco o przebojowości. Szanuję bezkompromisowość i niekomercyjność jego artystycznych decyzji (wypięcie się na rynkowe realia to zawsze cenna postawa), ale odpowiedniki "Skarbu" czy "Znajdź i weź" z poprzednika raczej by "3" nie zaszkodziły.

Co do samej Ramony, to jej unikatowy i natychmiast rozpoznawalny styl na mikrofonie bywał już przedmiotem wielu dyskusji, a nawet zażartych kłótni. Sam byłem świadkiem takiej rozemocjonowanej konfrontacji dwóch kolegów. Pierwszy mówił: "miałem dziś wątpliwą przyjemność zetknąć się z twórczością okropnej wokalistki, Ramony Rey – to jakiś cholerny żart, czy co?". Na co ripostował drugi: "ależ ona wcale nie jest wokalistką sensu stricto – Ramona to... to... to... RAPERKA!". O tak – jeśli kontekst dla wyczynów Czerniawskiego da się jakoś nakreślić, to z jękami, stękami i piskami Ramony jest znacznie trudniej. Ich percepcja wymaga ocen intuicyjnych, odnosi się do indywidualnego wyczucia i umiejętności podskórnego rozróżnienia niezamierzonego kiczu od kontrolowanego happeningu. Na nic tu szkiełko i oko, bo nie przypominam sobie ewidentnego precedensu dla Ramony-wokalistki czy Ramony-raperki jak chcą inni. Dlatego też absolutnie rozumiem wszystkich hejterów. Nic dziwnego, że ekspresyjna, pretensjonalna maniera Ramony to coś, co wielu drażni, irytuje i zniesmacza – zwłaszcza w połączeniu z wizerunkowymi kontrowersjami (sesje foto, teledyski). Ale mimo, że osobiście nie szaleję na punkcie Ramony i nie jest to moja wymarzona postać w polskim showbizie, to nie powiem o niej złego słowa. Ogromna oryginalność i godna podziwu konsekwencja w podążaniu ścieżką pod górę – to wartości, których u nas nigdy za wiele! Ramona Rey stanowi na naszej scenie zjawisko tak osobne, dziwne i niedefiniowalne, że należy je wspierać. I nawet jeśli jako autorka tekstów wyrzuca z siebie potoki zdań ocierających się o grafomanię, to po pierwsze mają one niepodważalne zalety fonetyczne i rytmiczne, a po drugie zdarza im się zaskakująco celnie ująć abstrakcyjne zagadnienia z pogranicza nienachalnej quasi-ontologii – a to już coś. Gratulując odwagi, życzę Ramonie, aby na czwartej płycie udało jej się ustrzelić formułę hiper-chwytliwych techno-popowych hitów rozsadzanych od środka tym firmowym post-śpiewem. Rezultat mógłby wywrócić ten kraj do góry nogami.
(Era Music Garden, 2011)