RAPTURE
Mirror !5.0
Szukają, co w ogóle chcieliby grać ✂ pierwotna wersja "Olio"
Out of the Races and Onto the Tracks (EP) 6.0
Powoli znajdują coś takiego jak "groove", ale póki co "formy to nie ma" i brzmią jak z kanciapy ✂ tytułowy, "Modern Romance"
Echoes (2003, dance punk) 8.3
Mimo że z perspektywy lat uznaje się dance-punk za ruch obciachowy, to jednak nadal odświętne włączenie skomasowanego ataku "Heaven" (wykapane Gang of Four), parkietowego niepokoju "Olio" (Underworld z Robertem Smithem na wokalu) czy stonesowskiego riffu "Love Is All" owocuje u mnie bananowym uśmiechem.
(T-Mobile Music, 2011)
To ekscytujące obserwować na bieżąco narodziny nowego gatunku. Dance-punk stopniowo markował coraz wyraźniej swoją obecność na stylistycznej mapie niezależnej sceny. Zresztą, nie wziął się przecież z niczego. Tak na dobrą sprawę pierwszą płytę godną całkiem niedawno ukutego terminu nagrała w 1979 brytyjska grupa Gang Of Four. Ich debiut Entertainment! to jedno z niekwestionowanych arcydzieł dekady, kapitalnie integrujące punkową zajadłość i dzikie rozkołysanie funku. Słynna struktura aranżacyjna, operująca zgrzytliwą "górą" i głębokim "dołem", w zasadzie bez dźwiękowego "środka", inspirowała kolejne pokolenia, lecz nasilenie przyszło dopiero na przełomie milennium. Zespoły takie, jak Dismemberment Plan czy Les Savy Fav odważnie penetrowały niezbadane rejony punku, kładąc podwaliny pod bieżący ruch. Sygnały o nadchodzącej rewolucji wysłały !!!, Out Hud i Liars. Ale żadna z formacji nie potrafiła wypreparować i zamknąć w konsekwentną formułę świeżej jakości.
Dokonał tego kwartet The Rapture, wydając w wakacje zeszłego roku singiel "House Of Jealous Lovers", pierwszy doskonały miks hałaśliwego post-punku z dyskotekowym rytmem. Przez całe lato 2002 niezależna amerykańska publika wariowała ze szczęścia, dostrzegając w tym jednym maleńkim utworku zapowiedź całego nurtu. Rozedrgany, skrywający wręcz niezgłębione pokłady surowej energii, a przy tym zabójczo chwytliwy numer stał się z miejsca hymnem roztańczonej, żądnej wyrazistego pulsu alternatywnej młodzieży. Ktoś rzucił chwytliwą zbitką dwóch słów, z pozoru sobie przeciwnych, bo przecież pod koniec lat siedemdziesiątych punk i disco niejako zwalczały się, rywalizowały. W dwadzieścia kilka lat później tworzą namiętny związek, dając początek absolutnie unikatowemu zjawisku.
Wydanie najbardziej oczekiwanej w niezależnych środowiskach płyty tego roku opóźniło się o wiele miesięcy z powodu zawirowań wokół kontraktu The Rapture. Takie wymuszone przesunięcie powinno działać na niekorzyść zespołu, wszak w międzyczasie dance-punk stał się hasłem o zasięgu wręcz uniwersalnym; w co drugim amerykańskim garażu powstawały kapele starające się naśladować "House Of Jealous Lovers" i czerpiące z osławionych koncertów The Rapture. Ale Echoes wydaje się być ofertą trafiającą idealnie w moment. Nawet pomijając bezdyskusyjne prekursorstwo wobec setek epigonów, próbujących wykorzystać chwilową modę, stanowi precyzyjne odzwierciedlenie przemian zachodzących w rocku. Echoes jest tym dla dance-punku, czym Is This It dla garage rock revival, The Stone Roses dla madchesteru, a The Clash dla pierwszej fali brytyjskiego punku: definicją, manifestem, wzorcem, do którego następcy będą się musieli ustosunkować.
Talent i kreatywność muzyków sprawiły, że to także płyta kompletna, dopracowana pod każdym względem, a jednak wciąż spontaniczna i wiarygodna. Wkład The Rapture w rocka polega na poszerzającej horyzont fuzji wyróżników amerykańskiego lo-fi (cudownie fałszujący wokalista o metalicznym timbre) z elementami o rodowodzie jednoznacznie syntetycznym, odwołującymi się do kiczowatego electro lat osiemdziesiątych, jak w "I Need Your Love" i "Olio". Wybijają się wymiatające riffy o chwytach zapożyczonych z Gang Of Four, jak kapitalny "Heaven" o niewyobrażalnej sile uderzenia. Miażdżą nieludzko wzmocnione basy, weźmy "The Coming Of Spring" – czy ktoś może mnie poinformować czym szprycował się Safer przed rejestracją tego kawałka? Wreszcie troskliwa opieka producenckiego duetu DFA zaowocowała bogactwem brzmieniowych planów, nawet w tych spokojniejszych fragmentach, jak "Open Up Your Heart" czy zamykającym album "Infatuation".
Lecz analityczne ujęcie Echoes przestaje mieć sens w chwili, gdy ciało podchwytuje rytm i rozpoczyna podskakiwać w amoku. I taka jest pierwotna idea dance-punku: dać szansę wyszaleć się przeciążonemu intelektualnymi aspektami życia pokoleniu dwudziestolatków uwielbiających punk. Owszem, będziemy tańczyć do upadłego, aż przemoczymy ubrania od potu, ale gdy opadniemy z sił poczujemy się częścią historii. Bo tak jak nieraz wypytywaliśmy rodziców "co to było Sex Pistols i Clash?", tak kiedyś zapytają nas o dance-punk własne dzieci i wtedy dumnie wskażemy im Echoes.
(Teraz Rock, 2003)
Pieces of the People We Love (2006, dance punk/pop-rock) 6.7
✂ "The Devil" (rzecz z cyklu "refreny jedyne w swoim rodzaju" + wkręcający, ścisły timing), harmonie w "Don Gon Do It", hiciory "Get Myself Into It" (pod The Police) i "Whoo! Alright-Yeah...Uh Huh" (pod Talking Heads, względnie PiL)
In the Grace of Your Love (2011, pop-rock) !6.5
✂ chwytliwy refren "Miss You", motyw na 6/4 i Yesowska mikro-ekstazka w "Blue Bird", epickie obudowywanie fałszywego digi-reggae w tytułowym, stereolabowskie oplatanie opadającej linii wokalu w "Never Die Again", trzeci akord w zwrotce "Children" (w refrenie jest już uproszczony i robi się banał), kolażowo-fragmentaryczna aranżacja "It Takes Time To Be a Man" (jakby Esselink maczała palce)