RÓISÍN MURPHY
Ruby Blue (2005, microhouse-pop) 7.7
Plastyczny głos Irlandki był w Moloko wykorzystywany raczej jednowymiarowo i schematycznie. Matthew Herbert rzucił jej zupełnie nowe światło na relację wokal-podkład. Chemia między nimi dwojgiem onieśmiela. Kubistyczna jazz-elektronika rzadko bywała równie atrakcyjna i zwiewna.
(T-Mobile Music, 2011)
"If We're In Love"
Droga Róisín! Kocham cię w tej chwili! Kocham cię za to, że udostępniłaś mi tak wielopłaszczyznowy numer, który jednocześnie wchłaniam skórą jak nawilżający balsam. Dzięki niemu na maksa uwierzyłem, że jestem jakże inteligentnym, wytrawnym słuchaczem o wysublimowanym guście, skoro potrafię z utworu o złożoności polifonicznego dzieła sztuki czerpać przyjemność porównywalną do całowania "z języczkiem". Ta futuro-ballada jest zarówno romantyczna/melancholijna, sexy as hell, oraz figlarna/komediowa, i w każdym z tych wcieleń jest autentyczna. A w ramach bonusu nie emanuje wcale pseudo-ambicjami, tylko zwartym i napiętym (choć paradoksalnie zrelaksowanym!), wściekle zaraźliwym i unikalnym obliczem (powiem ci w tajemnicy, ciii, że statystycznie słuchałem jej najczęściej w 2005, czasem po kilkanaście razy z rzędu – tylko nie wygadaj się Amerie i Gwen). Nigdy nie zachwycało mnie Moloko i ten wasz mariaż z Matthew to najlepsza rzecz jaka się wam obojgu mogła przytrafić. Gość umie masjtrować bity, tja. Around The House jak se nie zapuszczę raz na miesiąc to choruję. Kręcą mnie podobne kraksy wyrazistych osobowości. Jesteś w tym tandemie tym, czym zimne oblicze Nico dla gorących songów Reeda. Ale pojechałem! Podejrzewam symbiozę na zasadzie credibility-mezaliansu: ty zyskałaś poklask u niezali, a on zarobił kasę na swoje pojebane, anty-globalistyczne projekty. Ale szczerze mówiąc chuj mnie to obchodzi, bo liczy się efekt. Aż przejdę na rewers kartki, bo z przejęcia zapisałem już awers.
Liczy się efekt, uhm, where were we? Aha, wiem. Wytłumacz mi skarbie – o co tu biega muzycznie? Czy ty się bodaj nie gubisz w tej kubistycznej, pogmatwanej konstrukcji? Och cóż za subtelna gra z formą piosenki popowej i roszada funkcji: wpierw zwrotki z refrenem, później refrenu ze zwrotką. Strasznie doznaję. Ulubiona moja faza to właśnie po chorusie, od 1:15. Para rosnących czterodźwięków midi-trąbki chodzi mi po głowie już pół roku, każdego dnia. A linia wokalu podnieca imaginacją: każda fraza zakłada inne skoki nutowe i podziały, przy kapitalnym utrzymaniu ścisłej dyscypliny rytmicznej. I ty myślisz, że ja się nabiorę na te anegdoty sprzedawane dziennikarzom – że przed karierą miałaś zero doświadczenia i śpiewałaś do dezodorantu wycierając się po kąpieli? Jeśli serio, to winszuję największego skoku umiejętności w dziejach wokalistyki, ponieważ obecnie mieciesz z precyzją artykulacji i wyczuciem melodii, które ci pozwalają zarzucić brak kompetencji Zapendowskiej. (I tak nie znasz.) Normalnie wkradają się sławne diwy jazzowe w sposobie twojego operowania głosem, ale czynisz to kotku z takim od-niechenia luzem, że jesteś cool. A propos, trzy grosze o tekstach, ty ruda Irlandko jedna. "Like I do just sleep all day" – otóż to, wyjęłaś mi po prostu z ust (ekhm). "Last night I / I think I / I dreamt a beautiful song / But when I woke / The birds had flown / And it was gone" – też tak miewam. Dzięki ponadto za tytułowy, jakże logiczny aforyzm: teraz wiem już jak to kulturalnie wyperswadować dziewczynie, gdy się opiera. Hihi.
(Porcys, 2006)
Overpowered (2007, electro-pop) 6.6
To miał być numer jeden na liście 2007 – po Ruby Blue i dwóch miażdżących singlach scenariusz ów wydawał się realny. Ktoś jednak popełnił błędy na etapie tracklisty. "Było wywalić" "Dear Miami" i "Cry Baby", bonusy też niepotrzebne, a zamiast tego jakąś stronę b wrzucić ewentualnie, bo te z kolei dobre były; lub odrzuty. Zostałoby 45 minut nokautu. Ale i tak jest okej. Najlepszy utwór: "You Know Me Better" – kapitalny, lekko (celowo) sfałszowany w drugim głosie (co dodaje mu polotu) chorus!
(Offensywa, 2008)
"You Know Me Better"
Dziś widać to jak na dłoni: najznamienitszy przebój z Overpowered. Ruda brzmi tu jakby nadawała z UFO znajdującego się parę tysięcy metrów nad ziemią. Albo co najmniej z latającego dywanu. Ach ta przestrzeń, to westchnięcie na mikrofonie. I cichutko sączony drugi głosik w chorusie.
(Musicspot, 2011)
"Let Me Know"
Spoglądając wstecz z perspektywy 8 lat nachodzi mnie refleksja – czy ktoś po premierze tanecznego hitu "Sing It Back" Moloko mógł przewidzieć, że wkrótce świat zaleje obfita fala gitarowych revivali, alternatywna kultura wedrze się do mediów zjednując sobie całe pokolenie rozentuzjazmowanych dzieciaków, po czym na owym fundamencie wyrośnie magazyn PULP, zrobi wśród swoich autorów sondę podsumowującą rocznik 2007, a triumfatorką i tak zostanie t, z kawałkiem muzycznie wcale nie tak odległym od estetyki "Sing It Back"? Niezłe kółko, co? Ale właśnie to uderza w tym paradoksie dziejów najmocniej: w jakiś sposób miejsce Irlandki na naszym tronie uzasadnia idealistyczną tezę o umiłowaniu super singla dlatego że jest on... super. I w dodatku godzi rzesze fanów, stanowiąc błyskotliwy pomost między sympatykami indie, popu, disco, elektroniki, czego chcecie. W zachwytach nie przeszkadza nawet świadomość podobieństwa (ocierającego się o plagiat) numeru do przeboju "Sure Shot" Tracy Weber z 1981 roku. Chociaż czy po aferach z Daft Punk i "Do It" Nelly Furtado wyciąganie takich "asów" robi jeszcze na kimś wrażenie? Na mnie osobiście o wiele większe – uroczy klip do "Let Me Know", z fascynująco odzianą (ach ten beret i srebrne obuwie!) Murphy, fantazjującą o nieskrępowanej solówce tanecznej. A także (równie kapitalna co oryginał) interpretacja utworu na samą gitarę i głos, nie tylko wydobywająca z kompozycji cały ładunek emocjonalny, ale i przypominająca o fakcie, który co mniej uważni być może gdzieś po drodze zagubili: jej kariera to nie sprawa mody, designu, lajfstajlu, szyku, seksapilu, klasy – po pierwsze i przede wszystkim ona jest fenomenalną, niewiarygodną wokalistką. Pokażcie jej dumnie tę stronę PULP na zbliżających się występach w Krakowie i Warszawie.
(PULP, 2007)
Hairless Toys (2015, ?) ?
"Exploitation"
Warstwy, warstwy, fakturki, fakturki, tkanki i tkanki. Kto jej to robi? Eddie Stevens jej to robi. Ale chociaż tym razem Herbert "nie wziął za udział", to "unosi się" ("coś się unosi…" - Irc.mp3) nad tym wałkiem jego natychmiast rozpoznawalny duch, a 2015 nie przestaje być duchem 2005, jego majaczącą zjawą hauntomuzykologiczną, namacalnym dowodem na istnienie WEHOOKIŁÓW czasu wokół nas. Trochę dreszcze, jak pomyślę, że siedzę sobie w 2005 przed kompem, edytuję se jakąś reckę, a tu nagle wyskakuje Miss Roisin z przyszłości i mówi: "10 lat minęło jak jeden dzień, a nic się nie zmieniło, nadal Cię kocham, tylko odrobinę, tylko odrobinę mniej, niż to bywało, mój kochany". Bo panna Murphy ma 41 lat, a jak widać nieprzerwanie "robi to w muzyce tak jak robi to w łożku"… Okej, okej, już nie będę! Zresztą, SZARLI HERBO i ruda Irlandka mogliby się nie wygłupiać, bo gdyby połączyli siły, to wskoczyliby na podium roku, a tak oboje pewnie skończą z "fajnym płytami". Tym niemniej słucham tego pointylistycznego micro-minimal-jazz-poli-tech-new-popu już z dziesiąty raz z rzędu i w sumie jedyną nierozstrzygniętą kwestią "na dziś dzień" jest dla mnie to, czy jest zaledwie uzależniającym, tęsknym wspomnieniem Ruby Blue, czy też jest pierdolonym dziełem geniusza. Oraz czy 2:13 jest już teraz, tu i teraz, teraz i zaraz, momentem roku w muzyce, czy tylko momentem wieczoru w moim domu. Czego sobie i Państwu jak zwykle życzę.
(Porcys, 2015)
Z jednej strony podziwiam Irlandkę jako chyba jedyną poza Björk artystkę z realnym potencjałem na może nie "podbicie" mainstreamu, ale swobodne funkcjonowanie w tymże, co znacznie zwiększyłoby jej gratyfikację finansową - a jak wiadomo YOLO. Dlatego też jaram się takimi hasłami - szacun na dzielni forever za pozostanie wierną swojemu natchnieniu.
Z drugiej zaś strony moje prywatne rozumienie "komercyjnego popu" bywa idealistyczne i życzeniowe, wobec czego wyobrażam sobie RM w przystępniejszym repertuarze bez odwalania zwyczajowej maniany z generatora formatów. I podobnie jak z Islandką - nie tyle rozczarowałem się jej (bardzo fajną przecież) tegoroczną płytą, co czegoś mi na niej brakuje, pewnych elementów mi na niej za mało. Ostatecznie szanuję odwagę i artystyczne wybory obu pań - zawsze będę za nie kciuki ŚCISKAŁ ("jaka jest różnica między kobietą, a cytryną").
A o samym "Exploitation" pisałem na gorąco po publikacji utworu tutaj.
(2015)