RYAN POWER
#55
RYAN POWER
Po przesłuchaniu zaledwie trzech kawałów Kenny'ego Gilmore'a wiedziałem, że to songwriter wybitny. Z Ryanem Powerem było podobnie, choć ten dla odmiany zdążył już opublikować parę płyt. Obaj są sporego formatu objawieniami ostatnich lat, pukającymi do drzwi historii. Jeśli jednak w KG urzeka pewien niewymuszony spontan, incydentalne wynalezienie własnego rytmu, języka, idiomu, to RP ewidentnie przestudiował kanon kompozycyjnych zboczeń i z imponującą biegłością odwzorował wyuczone patenty na zasadzie celowej MIMIKRY. Kopiowanie XTC, solowego Macci, Prefab Sprout czy RSM to jego domena, natomiast ja mu nie wierzę. Może sugeruję się "hipsterskim" (lol) wyglądem brodacza, ale wyczuwam, że jest to obranie pewnej konwencji dla bycia cool. Równie dobrze Power mógłby wybrać naśladowanie twórców new age albo innego no wave – obstawiam, że była to tylko kwestia decyzji. Chyba jedyny artysta w tej setce, któremu zarzuciłbym komplikowanie piosenek dla samego komplikowania. Tym niemniej na tej liście nie interesuje mnie, czy ktoś robi coś szczerze, tylko czy robi to dobrze. A tu z Powerem polemizować trochę nie mam jak.
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)
EDIT: A potem był zeszłoroczny, kameralny występ tego speca od "bridge'core'u" w stołecznych Chmurach dla garstki wtajemniczonych, po którym zamieniłem kilka zdań z artystą i jego muzykami – na oko spoko ziomki, zero PRETĘCHY, więc "cofam to, co cofnąłem".
* * *