SCOTT WALKER
Scott 3
Jeśli akurat pada i w powietrzu wyczuwacie relatywny brak smogu, to wyjdźcie łaskawie na zewnątrz i pospacerujcie po jakimś parku z "trójką" na uszach. Podobnie jak wiele lat później we wczesnych singlach Clientele, wielkim kontekstem dla tego albumu są: miejsce, pogoda i okoliczności przyrody (sugerują same tytuły – "It's Raining Today", "Copenhagen", "Winter Night", "Butterfly"). Zresztą meteorologiczne metafory to już mała tradycja przy okazji zawiesistej, dyskretnie podniosłej, egzystencjalnej balladerki JERZEGO ENGELA. Gdy przed laty Jonny Greenwood nieśmiało zaznaczył, że w "How to Disappear..." użył orkiestry "kreatywnie a la Scott Walker" (słynny atonalny rumor niczym na wysokości 10 kilometrów w samolocie), to miał na myśli właśnie "It's Raining Today", co słychać tam o wiele wyraźniej, niż osławione wpływy Pendereckiego. Bezkrytycznie zapatrzony w Brela (trzy covery na finał) Noel podjął się samotnej misji zdekonstruowania instytucji "śpiewaka z mikrofonem". Zaktualizował więc hojnie oprawione, fiftiesowe croony o aranżacje inspirowane awangardowymi tendencjami w ówczesnej filmo-poważce ("Butterfly") oraz furniture music (intro "Sons Of" to wykapana miniatura pianistyczna Satiego).
Jako niedoceniany kompozytor miał jeden unikalny trick, po którym natychmiast go rozpoznamy – mowa o niespodziewanych, "grawitacyjnych" skokach harmonicznych, przypominających nagły spadek ze sporej wysokości we śnie. Ale ogromnie istotną rolę odegrał też Wally Stott, aranżer partii orkiestrowych (hałaśliwe wyładowania w "We Came Through" zasługują na osobne omówienie). Tym samym zatarła się fikcyjna granica między konwencją tradycyjnej "estrady", a niedzielną wizytą w filharmonii na "współczesze". Część fanów nie nadążała za tymi eksperymentami, ale komercyjne wtopy również są częścią legendy. Pretensjonalny sposób śpiewania typa dość ofensywnie aspiruje do miana "sztuki", choć broni się właśnie pasją, ambicją i szlachetnością. Oto kolekcja jego najładniejszych songów. Twardziele wyskoczą z Tilt czy Climate of Hunter – luuuz, przecież tu też obcujemy z bestią, tylko jeszcze elegancko uśpioną. Scott 3 to anty-gitarocentryczny kanon – więcej tu autentyzmu, charyzmy, SWADY i autorstwa przez duże A, niż u większości "rockowych" tuzów. Aczkolwiek o poptymizmie nie ma mowy – to raczej "pepsymizm". Engel nigdy nie stronił od PESYCOLI.
(2017)
* * *
że powtórzę – przy deszczowo-wietrzno-pochmurnych okolicznościach za oknem mało co tak dobrze "wchodzi", jak pieśni Noela Engela. a jeszcze w weekend przypadło półwiecze jego debiutanckiego, solowego longplaya (śpiewał też na przemian, "w kratkę", z Walker Brothers). stąd plejka z wybranymi 50 utworami niepowtarzalnego wokalisty, którego z biegiem lat coraz chętniej doceniam jako songwritera. ale Scott to przede wszystkim bohater chyba "obiektywnie" najbardziej niesamowitej historii w muzyce popularnej, ze słynną metamorfozą od "boysbandu", przez eleganckie, autorskie, orkiestrowe ballady, aż po ciężkostrawną awangardę i chore eksperymenty w rodzaju wspólnych nagrań z drone-metalowcami Sunn O))). plejka tym razem bez wyłonionego top 10, bo u mnie 3 brutalnie zdominowałoby czołówkę, ale 4, Nite Flights, Climate of Hunter czy słynne Tilt trzeba poznać obowiązkowo.
(2017)
PS: 80 lat temu urodził się jedyny, niepowtarzalny Noel Engel. Redakcja "Rolling Stone" układająca ranking "200 singers ever": "No fajnie, całkiem fajnie, aczkolwiek lepiej ŚPIEWALI Reed, Cohen, Dylan, Strummer, Young, Cobain…”. Wyobrażam sobie minę Yorke'a: "o, gituwa, dali mnie na 34., ale zaraz, nie dali… yyy Engela? Hmm, serio? Tzw. LE CABARET 😐
(2023)