SPRING HEEL JACK

 

Disappeared (2000)

Rozpoczynający Disappeared utwór "Rachel Point" to przypuszczalnie najlepszy – obezwładniający i wgniatający w fotel – opener jaki słyszałem dotąd w tej dekadzie. Geometrii tracka i ścisłej dyscyplinie dochodzenia każdej kolejnej ścieżki bliżej do oszałamiających dzieł poważki, niż pogiętych bitów z klubu. Bo, dla niezorientowanych: Spring Heel Jack dosłownie *wynaleźli* jungle. Debiutancka EP-ka Sea Lettuce z 1995 dzierży zaszczytne miano manifestu okrzepłego dopiero genre i bije się z wczesnymi demówkami Goldiego o miejsce w annałach. Z każdym następnym krokiem londyński duet inkrustował fundamenty swojego stylu coraz to bogatszymi odniesieniami i ewoluował dalej od suchych korzeni. Albumy w rodzaju 68 Million Shades.... z 1996 wyglądały jak konkretniejsze fragmenty Saturnz Return z dodatkami zagubionych w technicznym otoczeniu dęciaków. Ale raz projekt podpisał kontrakt z labelem Thirsty Ear i element jazzowy stał się docelowym punktem na trasie ich poszukiwań. Disappeared, kamień milowy współczesnej muzycznej teorii, to jakby pomost między DJską przeszłością, a późniejszą eklektyczną orgią Amassed (nagraną z towarzystwem aktualnych gwiazd avant-sceny jazzowej i Jasonem Piercem na wieśle): szczyt kariery Coxona i Walesa. Ich drum'n'bass jest tu kanciasty i wykoncypowany, a symfoniczna ekstrawagancja opracowań zachwyca rozmachem. Precyzyjne i zapętlone mechanicznie polirytmy przegryzają kameralne mgiełki a la Miles Davis w kosmosie. Fanfary wiodą od triumfujących, olimpijskich rejonów ku neurotycznym drganiom, a frazesy vintage-popu adaptowane są do potrzeb techno. Rzadko mam okazję użyć buńczucznego sformułowania "muza XXII wieku".
(Porcys, 2005)

Dokładnie tu Wales i Coxon, pionierzy jungle, odkryli swoją świetlaną przyszłość: jazz. Faszerując polirytmiczne ścieżki perkusyjne bogatym dressingiem fusionowej instrumentacji (Miles i Herbie są honorowymi patronami tych poszukiwań) wedle ścisłej architektury kompozycyjnej, odkryli zupełnie nowe muzyczne lądy. Niestety mało kto ich docenił.
(T-Mobile Music, 2011)

INFLUENCED BY x 10:
💿 Herbie Hancock: Sextant
💿 Mike Oldfield: Tubular Bells
💿 Miles Davis: Get Up With It
💿 Model 500: Deep Space
💿 Mazzoll & Arhythmic Perfection: A
💿 Underworld: Second Toughest In the Infants
💿 Amon Tobin: Bricolage
💿 Primal Scream: Echo Dek
💿 Goldie: Saturnz Return
💿 Squarepusher: Music Is Rotted One Note

Amassed (2002)

Obok Supersilent bodaj jedyna ekipa z minionej dekady, której "free" wywołuje u mnie gęsią skórkę. Pomijając zachwycającą ewolucję stylu od jungle do avant-jazzu, zauważmy też zgromadzenie dream-teamu z Parkerem, Wheelerem, Shippem i Jasonem "J. Spacemenem" Piercem na czele. Ich przejścia od statycznych, podskórnie nerwowych pejzaży a la "In a Silent Way" do wściekłych wybuchów kakofonii nie mają sobie równych. Taki jazz rzadko fajny jest, ale tu właśnie obezwładnia.
(T-Mobile Music, 2011)

INFLUENCED BY x 5:
💿 Albert Ayler: Witches & Devils
💿 Miles Davis: In a Silent Way
💿 Talk Talk: Laughing Stock
💿 Spiritualized: Ladies and Gentlemen We Are Floating in Space
💿 Ścianka: Dni wiatru