STEVEN JULIEN
Fallen (2016)
Główny trick Juliena polega na zwinnym umykaniu grubo ciosanym, konserwatywnym aparatom pojęciowym i ortodoksyjnym etykietkom przy braku jakichkolwiek pretensji do rzeźbienia własnego idiomu. Ta muzyka płynie, ma flow. Jest bezwstydnie eklektyczna: ślady takich stylów jak fusion ("Chantel"), nu-jazz/drum'n'bass/turntablizm ("Disciple"), 90s jazz hop ("XL" – z płytami tamtego okresu facet chętnie pozuje do zdjęć), 80s techno ("Kingdom"), podręcznikowy deep house ("Carousel", "Jedi", "Marie"), progressive ("Fallen") czy nawet nowszych w rodzaju vapourwave ("Begins") i analogowej hauntologii ("End") pojawiają się i znikają, robiąc mimo to wrażenie spójnej całości. A spoiwem jest tu filmowa plastyczność po linii Shadowa. Kto wie, być może Funkineven w dość beztroskich wycieczkach przygwoździł coś na kształt "record collection dance" (elektroniczny odpowiednik konstruktu "record collection rock" Reynoldsa). Ale nie wybiegajmy tak daleko. Póki co wiem, że Fallen to moja "płyta pierwszego wyboru" do samochodu w mijającym sezonie.
(2016)