SUEDE

 

A New Morning (2002)

Znowu przebojowo, słodko i efektownie. Po raz piąty (nie licząc dwupłytowego zestawu rarytasów Sci-Fi Lullabies) i wcale nie gorzej, niż poprzednio. Można czepiać się tego, co obecnie robią Suede, ale to, co robią, robią dobrze. A mówiąc bardziej zrozumiale, od wydania płyty Coming Up (czytaj: odejścia gitarzysty Butlera i przyjścia gitarzysty Oakesa) brytyjski zespół konsekwentnie raczy nas podobnymi, acz świetnie skrojonymi pop-rockowymi numerami. Lukrowymi melodiami, wygładzonymi aranżacjami, zwiewnym, beztroskim klimatem. Gdzie glam-rock miesza się z dyskoteką, a brit-pop nabiera funkowego czucia. Wszystko konsoliduje głos Bretta Andersona, nieraz do złudzenia przypominający Davida Bowiego. Zarzucano grupie wtórność, ocieranie się o kicz. Ale czasem nie ma nic lepszego, niż niezobowiązujące, kręcące hity. A takich w dorobku Suede nie brakuje. Podobnie jest na A New Morning, pierwszym dziele sygnowanym nazwą Suede od czasu Head Music sprzed trzech lat. Odpalamy dysk i co? Ano pierwszy zabójczy motyw tej układanki, mianowicie Positivity, rozkoszny jak wanilia, rozplanowany pomysłowo ze smyczkami i basem. Inne typy? Proponuję Obsessions, w którym ostra gitara tworzy kolorowe tło dla zdublowanej partii wokalu, by w końcu spuentować nagranie świetnym refrenem. Równie uroczo prezentują się Astrogirl, Beautiful Loser i Streetlife, chociaż kołysance Lonely Girls też zbyt wiele nie brakuje. Skojarzenia z Bowiem są wszechobecne, jako że formacja swobodnie przeskakuje od imitacji Space Oddity, przez Ziggy Stardusta, aż do Heroes. Owszem, zdarzają się chwile nudnawe (Lost In T.V., Untitled ...Morning, One Hit To The Body), lecz nie zmienia to faktu, że A New Morning trzeba zaliczyć na konto plusów formacji. I jeszcze raz przypomnienie dla tych, którzy już wybierają się do sklepów. To muzyka użytkowa, bez większych ambicji. Ale jako taka została najwyraźniej pomyślana i jako taka sprawdza się najlepiej, więc nic w tym chyba złego.
(Tylko Rock, 2002)