SUNNY DAY REAL ESTATE
Diary (1993)
Wartość historyczna debiutu grupy z Seattle (z tej przyczyny w Polsce błędnie zaliczanej nieraz do grunge'u) jest niepodważalna – otóż obserwujemy tu narodziny drugiej fali nieformalnego stylu emo (o ile za pierwszą falę uznamy rzeczy pokroju Rites Of Spring). W ślad SDRE prędko poszły setki egzaltowanych wrażliwców, niestety pozbawionych procenta talentu Jeremy'ego Enigka i jego kompanów. W rezultacie przez wiele lat w amerykańskim środowisku indierockowym tag emo był synonimem impotencji songwriterskiej, zasłanianej ekstatycznie samodestrukcyjną manierą, obficie podlaną porozstaniowymi łzami. "Diary" po latach broni się jednak samym materiałem. Intensywność "Seven" i "In Circles", riff "Round" wzorowany na Lennonowskim zaśpiewie "how does it feel to be one of the beautiful people" (z "Baby You're a Rich Man") lub epicka gorycz lejtmotywu "47" – wątpię, by powstały przypadkowo. I jeszcze ciekawostka: ilekroć wracam do "Diary", to jako fan starego składu zespołu Hey wyczuwam w ekspresji Enigka jakieś pokrewieństwo z głosem wczesnej Nosowskiej. Zdaje się, że wokalistka była i jest fanką tego bandu.
(T-Mobile Music, 2012)
How It Feels to Be Something On (1998)
Do trzeciej, przedostatniej płyty formacji z Seattle od dawna podchodzę podejrzliwie. Nie wierzę w przypadki. Nie wierzę w historię z cyklu – panowie reaktywowali band, odpalili sprzęt i zagrali od ręki parę nowych numerów. Nie, to nie jest zbiór piosenek nagranych bez weny, w pośpiechu, z których po latach połowę się omija. Bajkowa wróżka czy inny magiczny pomocnik prowadzi zespół przez trzy kwadranse, a słuchając efektów tej podróży czuję się trochę, jakbym zasiadł do lektury jakiegoś "Eposu o Gilgameszu", "Beowulfa" czy innej "Eddy starszej". Bo to poważny kaliber, rozdział po rozdziale. Kiedy z jęków gitarowych sprzężeń, które brzmią jak rozstąpienie zachmurzonego nieba, wyłania się nieśmiało otwierający całość "Pillars", to w basowym motywie i wtórującej mu gitarze słyszę, że ktoś tu stracił coś bardzo cennego i chce się tym ze mną podzielić. A będzie to opowieść niekrótka, pełna istotnych dygresji, drobiazgowa. Słyszę to zanim jeszcze Jeremy Enigk intonuje słowa: "But you always want to stay the same girl / I know you want to be the rain". Taka jest potęga muzycznych talentów (śpiewających gitarzystów) Enigka i Dana Hoernera oraz genialnie ekspresyjnego bębniarza Williama Goldsmitha. Owszem, Enigk skupia na sobie uwagę afektowaną manierą wokalną. Prowokuje słuchacza do zaufania mu – otwierając się, przyjmuje pozę powiernika naszych tajemnic. Ale siła albumu tkwi w niezgłębionym potencjale melodycznym – natchnione są arabsko podbarwione pseudo-melizmaty w "Roses in Water", egzotyczny obrzęd w intro do "The Prophet", wyrażający pogodzenie się z losem mostek w "Every Shining Time You Arrive" ("In the depths of my gloom / I crawl out for you"), piskliwy wers "why did you leave me here?" w "Two Promises" i mnóstwo innych momentów. A w nostalgicznym "Days Were Golden" epopeja dobiega końca – widzimy zachodzące słońce, bohater przywołuje pozostawioną daleko w tyle, bezpowrotnie minioną młodość. To jeden z najpiękniejszych rockowych finałów świata. Teoretycznie Sunny Day Real Estate grają tu progresywne, eklektyczne emo (cokolwiek to znaczy), ale choć nie jestem wyznawcą muzycznego stylu zwanego emo (cokolwiek to znaczy), to i tak uważam "How It Feels..." za nawiedzone arcydzieło, niezależnie od zastosowanych etykietek.
(T-Mobile Music, 2012)
to nie koniec wielkich rocznic w ten weekend. "huh" (głęboki oddech z "Prawie jak kibice"). dziś mija 20 lat od wydania jednego z najbardziej niesamowitych powrotów w dziejach rocka, którego geneza mogłaby posłużyć za kanwę najbardziej wzruszającego amerykańskiego filmu niezależnego, jaki nigdy nie powstał. pamiętam, że kiedy wreszcie odsłuchałem ten materiał (nawet w polskim muzycznym mainstreamie krążyły o nim na bieżąco legendy, a to za sprawą pewnego nieocenionego recenzenta z bardzo wówczas wpływowego magazynu oraz pewnej nieocenionej wokalistki bardzo wówczas wpływowego zespołu), to miał raptem 3 lata, a już wtedy wydawał się czymś kultowym, niemal mitycznym. z tej perspektywy czasowej trochę nie wiem, jak by tu się odnieść do dwudziestolecia.
chyba po prostu mamy do czynienia z artefaktem pochodzącym z innej epoki i dzisiejsza młodzież "nie żrożumie" na przykład, na czym polega bolesne piękno closera tej płyty, który wsród closerów płyt z kręgu "US indie" znajduje godnego rywala tylko w postaci "Source Tags & Codes". a polega ono na tym, że songwriter/wokalista był rozedrganym nadwrażliwcem obdarzonym talentem godnym tej nadwrażliwości i dopóki starczało weny, dopóty kiedy przekładał ów wyjątkowy dar na piosenki, to rodziła się najprawdziwsza, naga, NIEPOKALANA magia, którą aż wstyd podglądać, bo coś ściska w środku. i mało tego – miał jeszcze szczęście do genialnego PAŁKERA, który bębnił z takim czuciem, jakby utożsamiał się z historią w każdym słowie i dźwięku.
stąd prawdopodobnie wzięły się momenty takie jak w "Days Were Golden", gdy słoneczne niebo nagle zachodzi chmurami, by za chwilę znów się przejaśnić. co trzeba w sobie mieć, żeby tak opowiadać nastroje muzyką... "nie, bo nie powiem panu".
(2018)
* * *
ah, RETURN OF THE PROG QUEEN 🤔
osobiste top 10 (...i moje ulubione momenty):
1. Days Were Golden ("a world undefined... all to be free... when you raise an open hand" – dźwiękowa wizualizacja minionego życia, po prostu ś w i ę † o ś ć, KONIEC KROPKA)
2. Pillars (wstęp a la "The Cure circa Disintegration w pigułce" – nim po 50 sekundach wejdzie śpiew, to mam wrażenie jakbym zaczął czytać epicką powieść)
3. Every Shining Time You Arrive (reharmonizacja na "in the depths of my gloom I crawl out for you" – najlepszy powrót melodii wokalu ever, koleś prowadzony przez jakieś medium)
4. Grendel ("deszcz co zmył łzy moje" i "...but instead destroyed myyyy..." – no comments)
5. Roses In Water (podział 9/4 i arabskie MELIZMATY zainspirowane NUSRAH FATEH ALI KHANEM na "later on, we'll travel far" – abstraCHUJĘ od wyładowań bębnowych Williama pod koniec)
6. 47 (przewodni riff gitary – swoiste "Alive" sceny emo)
7. The Rising Tide (pierwsze wejście falsetu na 0:27 – gość wspina się na wyżyny delikatności, krystalicznie głaszcze głosem jak piórkiem)
8. Seven (pointylizm perkusyjny GOLDIEGO od 0:12 do 0:26)
9. Two Promises ("why did you leave me here?!")
10. Return of the Frog Queen (oczywiście zmiany trybów w zwrotce)
(2018)