SUPER FURRY ANIMALS

 

#68
GRUFF RHYS
paradoks Rhysa polega na tym, że jest wiele innych, populistycznie efektownych walorów w SFA - opętańcze skakanie po konwencjach, elektroniczne wstawki w nominalnie rockowych aranżach, zabawne teksty, "walijskość", cała ta "cudaczna" otoczka. a jednak misternie zakombinowane kwity nie odstawały, nieraz wręcz kradnąc show. po co ci tyle akordów (na) GRYFIE, no po co? ach, bo to był od początku punkt wyjścia. nieważne, deszcz czy pogoda, barokowa ballada czy power-popowy wygrzew - bezczelnie bawiliście się z ludźmi w kotka i myszkę, a kto nie złapał haczyka, tego wielka strata.
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)

* * *

Fuzzy Logic (1996, power-pop / psych-rock) 7.0

✂ "God! Show Me Magic", "Fuzzy Birds", "Bad Behaviour", "Mario Man"

Radiator (1997, alt-rock / psych-rock) 7.3

✂ "The Placid Casual", "Demons", "She's Got Spies", "Play It Cool", Hermann ♥'s Pauline", "Bass Tuned to D.E.A.D."

Guerrilla (1999, progresywny pop) 8.4

Gruff Rhys, Cian Ciaran i spółka są kimś znacznie więcej, niż tylko najlepszą power-popową grupą z Walii – i ta ich zdolność wymykania się klasyfikacji najobficiej wypłynęła właśnie na Guerrilli. Intro "Check It Out" odsyła do kontrabasowo-breakowych ćwiczeń Squarepushera. Gdyby jakiś polski zespół napisał dziś tak nieskazitelny, bacharachowski, fletowo-smykowy obrazek jak "The Turning Tide", pewnie oficjalnie padłbym na kolana. Z kolei "Northern Lites" to na papierze pastisz latynoskiego kicz-popu jakiegoś, dajmy na to, Jose Feliciano – tylko rozchodzi się o to, że to prawdopodobnie najlepszy kawałek, jakiego pan Feliciano nigdy nie zarejestrował. Słuchając "Northern Lites" dosłownie nie ogarniam potęgi osobowości Gruffa. Facet śpiewa ten rewelacyjny pseudo-pastisz, w którym muzycznie wszystko się zgadza, zero ściemy – a jednocześnie robi to z pozycji frontmana groteskowej indie-rockowej kapeli o komiksowych skłonnościach ekspresyjnych. Można przestawić się na częstotliwość komediową, a można odebrać tę piosenkę serio – i w obu przypadkach broni się bezbłędnie. To nie koniec atrakcji, bo co z cartoonowo postrzępionymi samplami "Wherever I Lay My Phone (That's My Home)" (tak daleko nie odleciał nawet Beck na Midnite Vultures), co z ciepłą emotroniką "Some Things Come From Nothing", co z hawajskim IDM-popem "The Door to This House Remain Open", co z kuriozalnie narastającym "Chewing Chewing Gum" (o negatywnych aspektach żucia gumy podczas snu)? Owszem, tu i ówdzie napotykamy gitarowe wymiatanie pierwszej wody ("Do Or Die", "Night Vision", "The Teacher"), ale Guerrilla to zwycięstwo szajbniętego eklektyzmu.
(T-Mobile Music, 2012)

Mwng (2000, folk/barokowy pop) 7.4

Walia – angielskie Wales, walijskie Cymru, część składowa Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej; zajmuje południowo-zachodnią część wyspy Wielka Brytania wraz z przybrzeżnymi wyspami (największa – Anglesey); powierzchnia 20,8 tysięcy kilometrów kwadratowych, 2749 tysięcy mieszkańców (1973); stolica Cardiff. Powierzchnia wyżynno-górska (Góry Kambryjskie, z najwyższym szczytem Snowdon, 1085 m); główne rzeki: Wye, Usk, Severn. Większa część ludności oraz główne ośrodki przemysłowe Walii skupiają się na południu – nad Kanałem Bristolskim i sąsiednich terenach wyżynnych; na obszarze tym leży konurbacja południowo-walijska (Cardiff, Rhondda, Newport i inne), główny port morski – Swansea, oraz południowo-walijskie Zagłębie Węglowe – w końcu XIX wieku jeden z największych w świecie producentów węgla kamiennego, również obecnie jedno z największych w Wielkiej Brytanii. Główne gałęzie przemysłu przetwórczego: hutnictwo żelaza i metali nieżelaznych (miedzi, cyny, cynku), maszynowy, metalurgiczny, spożywczy. Rolnictwo nie odgrywa poważnej roli w gospodarce Walii (głównie hodowla bydła i owiec).

H i s t o r i a. W starożytności zamieszkała przez Celtów, 74-78 n.e. opanowana przez Rzym; w V w. powstało kilka niezależnych państewek; w XII i XIII w. podboje Normanów z Anglii; w XIII w. w północnej części Walii silne księstwo celtyckie, zachowało niezależność do 1284, w tymże roku Edward I angielski, po dokonanej pacyfikacji, nadał księstwo synowi (stąd tytuł księcia Walii noszony jest przez następców tronu angielskiego). Od 1536, po ostatecznym włączeniu Walii do Anglii przez Henryka VIII, dzieliła dalsze losy Wielkiej Brytanii; w XIX w. szybki rozwój przemysłu (hutnictwo, kopalnictwo węgla), dzięki zasobom mineralnym, wyniósł Walię na czoło najbardziej rozwiniętych gospodarczo regionów Wielkiej Brytanii.

(Encyklopedia Powszechna PWN, Warszawa, 1973.)

(Porcys, 2002)

Rings Around the World (2001, progresywny pop) 7.8

Brakuje mi popu. Dobrego popu. Oczywiście, mam tu na myśli styl muzyczny, a nie kulturę komercyjną. Mówię o lekkim brzmieniu, radości grania, odrobinie szaleństwa i beztroski w muzyce. Właściwie mówię o muzyce rozrywkowej w pełnym tego słowa znaczeniu. Niby popu mamy dziś pod dostatkiem, ale tak naprawdę, to wszystko to jest nudne, mdłe, sztuczne i wymęczone. Dlatego tak pogardzane! Gdzie są grupy pokroju Electric Light Orchestra, które powalały na ziemię każdym kolejnym przebojem? Pop przełomu wieków kuleje! Albo i nie. Super Furry Animals są niezależnym zespołem popowym z Walii. Choć kolesie wywodzą się z alternatywy, to serwują czystą rozrywkę. I wychodzi im to świetnie. Po zeszłorocznym albumie Mwng, niecodziennym manifeście niezależności walijskiej kultury ubranym w smętne, melancholijne, akustyczne dźwięki, panowie wracają na Rings Around The World do zakręconych klimatów z wcześniejszych krążków. Pop w ich wykonaniu jest prawdziwą sztuką. Cały szereg chwytliwych, świeżych melodii poplątanych ze sobą w zwariowanym sosie aranżacyjnym. To się nazywa popowa płyta z prawdziwego zdarzenia.

Skoro dotknęliśmy tematu aranżacji. Na Rings Around The World jest wszystko, uwierzcie mi. Tak, jak wielobarwna jest okładka albumu, tak i sama jego zawartość zachwyca bogactwem dźwiękowych kolorów. Oprócz wykorzystywanego z inwencją, tradycyjnego rockowego instrumentarium, mamy tu zręcznie wplecione partie orkiestry, chóry, chórki. Klawiszowiec Cian Ciaran, zwany przez niektórych "elektronicznym czarodziejem", w kreatywny sposób dodaje do tej mieszanki odrobinę syntetycznych ziarenek. Efekt końcowy jest niesamowity: jest to być może najhojniej, oprócz Amnesiac Radiohead, zaaranżowana płyta tego roku. A same utwory są często kompozycjami wielokrotnie złożonymi, nie ograniczają się do jednego tematu, rzadko obowiązuje podział zwrotka-refren. Pojawiają się dygresje, wtrącenia, przerywniki. Ten album ani przez chwilę nie daje spokoju, z racji swojej ciągłej zmienności. Tu wszystko może się wydarzyć nagle, niespodziewanie, w najbardziej zaskakującym momencie. Nie możemy po minucie utworu powiedzieć, czy się nam podoba, czy nie, gdyż po chwili słyszymy już coś innego. Pod tym względem Rings Around The World bardzo przypomina mi Six, szalone dzieło grupy Mansun.

Czas na tytuły. "Alternate Route To Vulcan Street" nie zapowiada jeszcze rozrywkowego charakteru całości. Zaczyna się delikatnym pianinem, by rozpłynąć się w prześlicznych smykach, gitarach, klawiszach i czymś tam jeszcze (doprawdy, trudno to wszystko zliczyć). Głos Gruffa Rhysa, podobnie jak w kilku innych fragmentach płyty, jest lekko przetworzony. Piękne harmonie, cudna melodia... Ze snu wyrywa nagranie następne, "Sidewalk Serfer Girl". Tu koledzy najbardziej przybliżają się do wspomnianego Mansun, zwłaszcza w pełnym napięcia powtórzeniu zwrotki. Jest wspaniałe, płynne przejście do utworu tytułowego, który okazuje się być kapitalną popową piosenką. Szybkie "Receptacle For The Respectable" przywodzi na myśl najlepsze lata wymienionego na początku Electric Light Orchestra. Na pół rozcina mnie transowy "[A] Touch Sensitive", po którego usłyszeniu powinna poczuć wstyd większość hip-hopowych didżejów (choć nie DJ Feel-X, bo kilka lat temu przywołał on podobne klimaty w "Suczce" Kalibra). Refren "Shoot Doris Day" to po prostu majstersztyk. "Juxtapozed With U" jest szczerym hitem, od którego nie można uciec. No i "Presidential Suite" – ciepła liryka, w tle trąbka, dzwonki, wzruszające smyki... A jednak. Ktoś jeszcze umie tak grać.

I teraz się tak zastanawiam, jak to fajnie by było, gdyby cały współczesny pop był taki, jak Super Furry Animals. Gdyby na listach przebojów gościły ich natchnione, znakomicie skonstruowane, pełne optymizmu piosenki. Och, co to by był za świat. Włączasz MTV lub komercyjne radio: same hity, ale dobrze, bo wszystkie są warte prezentacji! Niestety, SFA na listach przebojów nie ma. To może ja z tym popem trochę przesadzam, co?
(Porcys, 2002)

Najlepsze melodie z "Rings..." to plagiaty, ale w konkurencji zaprzęgnięcia ich do roli "wielkich refrenów" Walijczycy tradycyjnie spisali się na medal. Ponadto tak eklektycznych, rozhasanych po stylistycznej mapie świrów (ach ten Cian Ciaran!) nigdy dość. To pewnie będzie ich ostatni duży album.
(T-Mobile Music, 2011)

Okej, bo zapomnę: zwrotka "It's Not the End of the World?" kradnie z "Forever" Dennisa Wilsona (singiel z Sunflower), a chorus "Shoot Doris Day" kopiuje refren "I Won't Last a Day Without You" Williamsa i Nicholsa (hit Carpentersów). Aha, i zwrotka "Presidential Suite" "nie jest niepodobna" do takiej piosenki "Changes" Bowiego. Jak mi się więcej przypomni, to tu dopiszę.

Phantom Power (2003, pop/rock) 6.9

I znowu, nie miałem absolutnie zamiaru pisać "recenzji polemicznej", ale widzę, że inaczej zacząć nie stoi. Takie to uciążliwe: mamy oczy i niestety widzimy kompromitujący poziom niektórych tekstów. Wczoraj komediowe hasło "w Polsce czyli nigdzie" dziś powoli zaczyna nabierać wymiaru tragicznego. Być może natkniecie się kochani na omówienie Phantom Power, w którym napisano, cytuję: "Jeśli dzięki Rings Around The World dobili do drugiej ligi, swoim nowym albumem bezczelnie pukają do drzwi ekstraklasy". Hello!? HELLO!? Ever heard Guerrilla LP? How about Mwng? Boże! Z całą szczerością, to łamie mi serce. Dlaczego tysiące niewinnych czytelników mają cierpieć z powodu nierozgarniętego pseudo-znawcy? Po raz kolejny polski recenzent wykazał zaściankowy syndrom "przyczepienia się do okrętu" z okrzykiem "płyniemy!" w momencie, gdy na okręcie impreza skończona, wszyscy śpią. Spod pióra tej samej osoby wyszły tak mądre zdania, jak choćby: "Nigdy nie byłem wielbicielem Yo La Tengo. W mojej hierarchii funkcjonowali jako stereolabowa odmiana Belle & Sebastian. A skoro mam Belle & Sebastian i Stereolab, to po co mi jeszcze Yo La Tengo?". Come on, people! Przecież jest tyle dobrych zawodów i każdy może znaleźć coś dla siebie! Dlaczego od razu krytyk rockowy?

Dlaczego żyjemy w kraju, gdzie Super Furry Animals są porównywani do The Coral? Wiecie co, chyba porównam jutro Pixies do McLusky. Słyszeliście, Pixies się reaktywują, pewnie nagrają świeży materiał i wtedy porównam go do McLusky. Skoro Super Furry Animals mają "sposób śpiewu jak The Coral", to dlaczego Pixies nie mogą mieć "gitarowych riffów jak McLusky"? To przecież podobna zależność. Na Boga, żeby brać się za pisanie o muzyce trzeba dysponować jakąś fundamentalną wiedzą, a nie tylko przeglądać kolorowe brukowce w poszukiwaniu bestsellerów! W przeciwnym wypadku wygląda to żałośnie. Dlaczego w Polsce nikt tego nie kontroluje? Dlaczego nie ma instytucji filtrujących takich "ekspertów"? Tomek Gwara wymyślił na tę okoliczność slogan "Odłączyć mu dostęp do gramatyki!". Krytycy muzyki poważnej i jazzu, teatralni, literaccy, czy nawet filmowi zagłębiają się codziennie w otchłań przeszłości gatunku, poszukując kontekstów niezbędnych do rzetelnej dedukcji zjawisk bieżących. Krytycy rockowi zachowują się jak małe dzieci z piaskownicy, tkwiąc w przeświadczeniu, że odbiór muzyki pop równa się wchłanianiu błahych hologramów. Ile to jeszcze potrwa, na miłość boską?

Ok, ok, dosyć!

Autor przywołanych wcześniej ustępów najwyraźniej powinien się zająć sprzedawaniem hamburgerów na rogu. Super Furry Animals zdążyli w ciągu niemal dziesięciu lat istnienia wybudować sobie reputację niezastąpionych penetratorów nieodkrytych terenów rocka, wędrując od zwartego prog-punku, poprzez owocowe słodycze balladowego liryzmu, aż do podrasowanego piorunującą dawką olśniewająco wpasowanej elektroniki popu. Zgodnie ze znaną regułą żaden wykonawca popowy nie był ostatnimi laty tak progresywny, a nikt ze świata progu nie zgrzeszył równie bezczelną popowością. Pośród całkiem obszernego i pozbawionego wpadek katalogu zespołu zdecydowanie najjaśniej świeci Guerrilla z 1999 roku. Nawet nie zaczynajcie ze mną rozmowy o SFA bez znajomości Guerrilla! Nie przyjmuję żadnych zachwytów nad ich twórczością dopóki nie wkręci was "The Turning Tide", "The Teacher" albo "Night Vision". Dla fanów eksperymentowania z fenomenalnym popem ciężko znaleźć coś lepszego. W dalszej kolejności jazdy obowiązkowej postawiłbym na zainspirowane, patriotyczne dzieło Mwng.

Phantom Power to najmniej spektakularna płyta Super Furry Animals. Nie ma tu hooka tak dziko wykręconego, jak chorobliwie chwytliwy refren "Hermann Loves Pauline". Żaden kawałek nie jest nawet w ćwierci tak zajebiście śmieszny, jak "Wherever I Lay My Phone (That's My Home)" (to właśnie dzięki niemu przed laty ostatecznie zrozumiałem, że nie ma komórek), czy "Chewing Chewing Gum" (piosenka o gumie, do żucia naturalnie). Nie udało się tutaj grupie przyrządzić dania o takiej dźwiękowej naturalności, jaką posiadał "Y Gwyneb Iau". Wreszcie, ani jeden fragment nie sięga elektronicznym wariactwem "The Door To This House Remains Open" czy zbulwersowanego finału "No Sympathy". Tak jakby wszystko czym kwintet chciał zabłysnąć i rozpromienić zostało już zapodane w przeszłości. Dziś panowie koncentrują się zaledwie na przejrzystej, kontemplacyjnej pielęgnacji łagodniejszego oblicza swojej estetyki. Jeśli Rings były próbą odtworzenia eklektyzmu i barwności Guerilla, to Phantom kontynuuje ducha Mwng. Dla ułatwienia realizacji celu, agent od specjalnych zadań, tajny szpieg Warpa w szeregach SFA, Cian Ciaran, został tym razem odsunięty od misji.

Gruff: Kolego, będziesz chwilowo zepchnięty na plan dalszy, wyluzuj z efektownymi sztuczkami.

Cian: Wal się! Chcę zaszaleć jak zawsze!

Gruff: Dobrze, dostaniesz miejsce do zabawy w prologu i zakończeniu "Slow Life", ale nigdzie więcej.

Cian: Wtf 2h r1985y 1-95y1 2y t2 yt 4t8 24 ok łajzo, idę pojeździć na desce, poinformuj mnie jak będę potrzebny.

Yup, ten maksymalny boss Ciaran nudził się zapewne w trakcie nagrywania Phantom Power jak Harrison podczas sesji do Sierżanta Pieprza, udzielając się sporadycznie i właściwie tylko we wspomnianym closerze dając widomy, wyraźny znak obecności. (Z tym, że, podejrzewam, odmiennie: właśnie chciał kontrybuować, ale mu nie pozwalali.) Reszta materiału, choć podkolorowana rozległą paletą farbek, eksploatuje wątek akustycznych zakamarków pradawnego folk-rocka, barokowego popu i prawie country'owej swojskości klimatu. Najeżone subtelnymi ozdobnikami aranżacje kreują ciepłe, zadumane nastroje, do czego idealnie pasują nadspodziewanie refleksyjne (w granicach SFA oczywiście) teksty, zahaczające o tematy dość poważne. W zestawieniu z "When I come back from school I'm gonna write some hooks" mini-eseje w tonie "nie ma wojny" (wiadomo, że nie ma) wydają się cokolwiek drastyczne. Ale cóż, świat się zmienia, coraz mniej optymistycznych wątków dokoła, no i Gruff się starzeje; wszyscy się starzejemy. Choć znalazło się tu też kilka wersów nawiązujących do dawnej abstrakcji: jak każdy wskażę na "Venus & Serena", a w "Valet Parking" padają nawet słowa "So I just head on for Poland", co dla nas jest godne zauważenia.

Komentatorzy przywołują The Notorious Byrd Brothers jako logiczny punkt odniesienia i zaiste, mimo, że już uprzednio wpływ Byrds na ballady formacji był niepodważalny, to rozebrane z fajerwerków brzmienie "Liberty Belle", "Bleed Forever" lub "Cityscape Skybaby" uwypukla go jeszcze bardziej niż zwykle. Myślę, że The Notorious Byrd Brothers to obok Younger Than Yesterday najwspanialsza płyta Byrds sprzed pięciu minut Grama Parsonsa i zupełnie nie dziwi mnie, że tę fascynację dzieli Rhys. Opener "Hello Sunshine" otwiera zmierzchający kobiecy wokal w stylu pieśni Jessiki Bailiff, by po tym dezorientującym prologu zawędrować właśnie w rejony amerykańskiej, wręcz alt-country'owej tradycji. Zostało im też uwielbienie dla Beach Boys: obie części "Father Father", z tymi zawijanymi smykami i ceremonialnym wybijaniem bębnów, to jawna reminiscencja "Let's Go Away For Awhile". I ogólnie do kalifornijskiej beztroski. Moja matka ma dwupłytową składankę Take It Easy z numerami Buffalo Springfield, Grateful Dead, America... Melancholijne harmonie wokalne "Sex, War & Robots" przywołują właśnie taki błękitny kalifornijski posmak.

Ale nawet pewnego rodzaju asceza ekspresyjna, wyciszenie i stonowanie nie są w stanie przesłonić umiejętności, którą Rhys i spółka posiedli na dobre: swobody songwriterskiej. Singlowy "Golden Retriever" wymiata następującymi po westernowej zwrotce wielogłosami. Zwarty, najostrzejszy tu "Out Of Control" refrenem przypomina o power-popowych korzeniach, przyprawiając je dozą mroku. Luzacki "Valet Parking" czaruje czystą melodyką żrącego gitarowego hooka. Możecie z powodzeniem odjąć cały duży punkt od oceny, jeśli nie zaliczacie się do fanatycznych sympatyków SFA. Serio, ta nota jest zawyżona. Super Furry to jeden z najczęściej goszczących zespołów w moim odbiorniku. Podobno częstotliwość słuchania albumu to ważne kryterium wartościowania. Śmieszne: tylko zagorzali zwolennicy grupy mają prawo komplementować Phantom Power. A więc wy! Tak, wy! Nie możecie jej chwalić! Zrozumiano? Nie, no tak na serio to w sumie możecie wszystko. Ostatecznie każdy ma własne przemyślenia, doznania, teorie... Tylko błagam, nie mówcie, że to jedna z płyt dwudziestego pierwszego wieku, bo odbiera mi to wiarę w drugiego człowieka.
(Porcys, 2003)

Love Kraft (2005, pop/rock) 6.6

✂ "Ohio Heart"

Hey Venus! (2007, pop/rock) 6.4

✂ "The Gift That Keeps Giving"

Dark Days/Light Years (2009, psych-pop) 6.3

Przez dekadę sympatycy grupy modlili się o "moralnego" następcę Guerrilli i plotka obiegła świat, że *to* ma być ten następca. Złe wieści: oczywiście nim nie jest (na tych riffach naprawdę można wydżemować lepsze kawałki), a obie okładki są (zresztą tradycyjnie) o-krop-ne. Dobre wieści: z początku trochę ziewałem, ale w drugiej połówce album ma przebłyski, z "White Socks / Flip Flops" (przyśpieszona wariacja na temat "Kinky Afro"?) na czele. Epilog: panowie nadal nie umieją napisać słabej piosenki, ale ja chyba nadal nie będę wracał do niczego z ich post-Rings disco. Amen.

* * *

ktoś tu się reaktywował, podobno na 15-lecie płyty "Mwng". dla mnie to też 15-lecie - fanowania tej grupie. SFA OK!

moje top 10:
1. The Turning Tide
2. Hermann <3's Pauline
3. Shoot Doris Day
4. Northern Lites
5. Y Gwyneb Iau
6. Presidential Suite
7. Wherever I Lay My Phone…
8. Play It Cool
9. Sex, War & Robots
10. [A] Touch Sensitive
(2015)

"It just occured to me... That things aren't as they seem... It's conspiracy... Aaaahhh..."

Tak, przedwczoraj album Guerrilla skończył równe 20 lat, a cytowane powyżej otwarcie "The Turning Tide" to pewnie mój ulubiony moment w całej karierze zespołu – zagadkowe przetrzymanie, liryczna podejrzliwość, czyhająca za zakrętem zmiana tonacji... Kiedyś już ułożyłem top 40 nagrań grupy, ale ostatnio myślałem o tym, jak szczególnie niedocenionym nurtem w ich HIPER-EKLEKTYCZNEJ, totalnie szalonej dyskografii są te "luksusowe" w posmaku, barokowe ballady. ZA MŁODU sięgając po SFA wyczekiwałem głównie power-popowego wariactwa i spontanicznych hooków "solidnie podlanych elektroniką" (lol). Wciąż cenię ów "energetyzujący" walor u Walijczyków, acz "na starość" częściej wracam do wolniejszych pieśni, także promieniujących aranżacyjnym kolorytem dzięki eleganckiej ornamentyce smyczków, dęciaków bądź hawajskiej gitki. Chyba idealna muzyka na leniwe niedzielne popołudnie – zachęcam.
(2019)