TEDE

 

S.P.O.R.T (2001, hip hop) 8.8

To była istna trampolina do sławy – dokładnie na tym albumie Jacek Graniecki wybił się ponad resztę krajowego hip-hopu i stał się pełnokrwistą gwiazdą. Choć okładka wskazuje na rodzaj asekuracji – obok pseudonimu mamy jeszcze dopisek "Warszafski Deszcz", pewnie tak na wszelki wypadek... Wnikliwy obserwator przyzna, że to jedna z najbardziej zasłużonych karier w Polsce lat dwutysięcznych – Tedeusz nie tylko napisał i nawinął, ale też wyprodukował (!) S.P.O.R.T. na własną rękę – to jego indywidualne "tour-de-force". W tym kontekście porównywanie go z Peją świadczy o brakach w faktografii – to błąd przesunięcia kategorialnego. Szczegółową analizę materiału pozostawiam gatunkowym ekspertom, ale dla mnie ta jazda bez trzymanki ani przez minutę nie osiada na mieliznach, a najlepsze fragmenty to "żywe srebro" krajowego rapu. Ileż razy wzruszałem się przy "Witaj W Domu" (bit to jakby polska odpowiedź na "Life's a Bitch" Nasa), pukałem w głowę przy kubistycznym post-reggae "Odcinam się" (ech ten freestyle na koniec), podziwiałem z niedowierzaniem oryginalność chorego podkładu w "A Pamiętasz Jak...", śmiałem pod nosem przy wbrew pozorom niepozbawionej drugiego dna opowieści "Ona Jest..." czy kontemplowałem bezpośrednio repetycję wprost przywołującą niekończące się riffy Loveless w dwuminutowym finale "PLnów II". Jakby tego było mało, S.P.O.R.T. ma chyba najmocniejsze wejście ze wszystkich polskich hip-hopowych płyt – "Mówisz TDF / To mówisz do mnie / Ja-nie-daję o sobie zapomnieć". Powiedziane tonem nie znającym sprzeciwu!
(T-Mobile Music, 2011)

Jeśli jesteś Warszawiakiem, to jedno "Witaj w domu" starczy żeby cię kupić – nostalgiczna, utopijna wizja powrotu do rodzinnego miasta-przystani. Sorry, coś mi wpadło do oka... Reszta to zbiór tekstowych rządzicieli na bałnsujących bitach, za które wszyscy ortodoksi chcieli go zabić. Ich już nie ma, S.P.O.R.T. (to zdrowie) ma się dobrze.
(PULP, 2009)

"PLNY II"
te ÓCZUĆJE gdy od 3:11 do 4:37 płyta się zacina i oto Porucznik Borewicz zalicza kraksę z Loveless... cytując Wyszukane Piosenki o Stardust – "osobiście nie pogardziłbym miksem półgodzinnym, może godzinnym". "The song feels like a drugged-up rush through a packed Warsaw streetmarket. People, it's My Bloody Valentine!". abstrahując od faktur, jak na moje ucho nic w PL muzyce nie było bliżej "ducha" Lvlss niż 2 ostatnie minuty "PLNY II" (no, może jeszcze outro "Przenikam"). były w kobiecym rocku 90s poważniejsze próby ("Jenny" Bartosiewicz), ale to ICCHAK GRANNENBAUM zahipnotyzował me uszy tak daleko jak Polska długa i szeroka jest zorientowana.
(2018)

Może jakiś nieśmiały top wersów...

1. "Dzięki Bogu rozkruszył w miał to co miał"

2. "Tak jak Ty teraz, wtedy Tede, NumerRaz / G.W.O.P., Samo Zło, Knt, D, CNE / I Tede, itd., i Tede., itd., i Tede, itd..."

3. "Muzycznie bardziej party niż tura / Bo z tym nie wiem o co chodzi akurat"

4. "Sprawdzasz projekt, który się odciął / Przyglądam się teraz swoim paznokciom / Potem łokciom, potem piętom / Potem tak jak skręty skręcone będą"

5. "No pewnie niektórzy świrują / Że jakie parę złotych, nic floty, co ty / A w konspiracji liczą banknoty"
(2021)

3H: Hajs Hajs Hajs (2003, hip hop) 6.8

Druga solówka Tedeusza to jego (i w znacznej mierze naszego hip-hopu) White Album. Demonstracyjny eklektyzm podwójnego kompaktu imponuje odwagą i ambicją, pozwalając sobie na self-indulgent wyskoki właściwie w każdy rejon, o jakim gospodarz imprezy tylko zamarzy. Inaczej niż w przypadku debiutu, artysta zaprosił tu do kolaboracji przy konsoli garść szanownych gości (Bartek Królik, Jajo, IGS, O.S.T.R., Ośka, Mario etc.) i wspólnie z nimi zakreślił szalenie rozpiętą mapę stylistyczną, od miękkiego soulu ("Zeszyt Rymów" z Sistars), przez rasowy uliczny "hardkor" ("Hajsu"), bliżej niezidentyfikowany "olskul" ("F.I.O.D.O.R.") jazzowe, pocięte rytmicznie r&b (manifest muzycznej wolności "Przyczajony Hip, Ukryty Hop"), klubowe bangery dla dziewczyn ("Dlaczego"), klubowe bangery dla chłopaków (pijane w trzy dupy zawodzenie w "Pili Gin"), zwiewne mgiełki nieodległe od popowej mikroelektroniki ("Sam Na Sam"), chore, narkotyczne, kwaśne pętle ("One"), romantyczne wieczorne ballady ("Proste"), kubistyczna architektura około-IDM ("Przezioom") czy próby minimalistyczne, około-Neptunesowskie ("Jestem Najgorszy").

Tekstowo, tradycyjnie TDF pokazuje swoje wszystkie – złe i dobre – cechy charakteru, ale co bije w oczy, to nowa sytuacja, do której musi się odnieść, a mianowicie swój status celebryty. Dlatego najbardziej reprezentatywne są te wersy, w których regularnie odgryza się swoim prześladowcom "tak zawiedzionym moją płytą S.P.O.R.T.", stara się uwiarygodnić i legitymizować swoją obecną ("komercyjną") działalność jako naturalną kontynuację WFD i ogólnie przejście od "złotej ery" polskiego rapu do kariery mega-zarobkowej ("Podziemie? / Jakie kurwa podziemie?!"), wreszcie chełpi się, że "mi płacą za popularność". Definiująca linijka pada pod koniec "Supersnajpera", gdzie dawno nie widziana koleżanka ze szkoły mówi mu: "Czytałam z tobą wywiad / Naprawdę fajny / Często tu bywasz? / Może się spotkajmy / Weź telefon do siebie daj mi / Spotkajmy się i powspominajmy, e?", na co po chwili zagadkowej pauzy Jacek ripostuje "co ty jesteś, głupia?!". Przywiązując się do analogii z początku, podobnie jak u Beatlesów drugi dysk nieco odstaje (lol), ale nie bądźmy śmieszni – tak potężna, monumentalna wręcz optyka "albumowa" to u nas totalnie bezprecedensowe umocnienie swojej pozycji na tronie – mimo całego pułku chętnych strącić króla. Ale jak widać w swoich polemikach z krytykantami Tede miał przekonujące argumenty (na przykład osławione "Co, może się mylę, co?!") i dalej było już tylko z górki – przez resztę dekady Graniecki mógł na spokojnie trafiać na okładki pism, do TV i do łóżka Weroniki Rosati.
(Porcys, 2010)

Notes (2004, hip hop) 6.6

"Jak Żyć?"
Mój ziom z uczelni, respektowany i cieszący się pokaźną estymą środowisk hip-hopowego undergroundu stolicy młody raper nakręcał mnie niedawno w przelotnej pogawędce, że Tede, pozornie nawijający o "dupie maryni", gdyby chciał, odsadziłby wszystkich rodzimych MCs na kilometry antropologiczną głębią intelektualnych kontekstów. Ale nie chce. Bo Tede, zwyczajnie, preferuje *zabawę*. Cóż, nie potrafię zweryfikować tezy, natomiast dla przeciwwagi umiem wybronić z opresji jego techniczne walory w zakresie mikrofonu. Sporadycznie ludzie zarzucali mu na tym polu kiepskie skillsy. Parę lat temu w autorskim programie Reda o nazwie "MTV Squad" (to stamtąd klasyczna zajawka "gorące bounce'ujące kobiety") goście po wywiadzie zasiadali do pożegnalnego freestyle'u. Gdy inni mistrzowie ceremonii serwowali sprawne, zawrotnie szybkie mlaskanie jadaczką, recytując uprzednio wykute wersy z płyty (vide Eis, thanx Kin), TDF zaśmiał się z charakterystyczną zlewką i rozpoczął na kompletnym luzie wolno-rymowanie. W ciągu kilku pierwszych linijek amatorsko powielał słowa, a nawet frazy, lecz stopniowo flow nabierał konsystencji. Tede spontanicznie wzmiankował wątki, które minuty temu wypłynęły w rozmowie. Ani sentencji nie spreparował przed wejściem do telewizyjnego studia. Nagle, jakby mimowolnie i "z niczego", koleś wykreował werbalną przestrzeń i audialną hipnozę. Komiksowa sylwetka Reda kiwała się rytmicznie. Moja też. To był najmocniejszy kawał polskiej rapowej improwizacji jaki słyszałem w życiu, ponieważ bohatera zamieszania przypuszczalnie średnio zajmował jej efekt. That's cool.

Albo jeśli nie doznajecie czy nie mieliście okazji doznać jego swobodnych gadek, przynajmniej przy okazji ostatniego albumu Notes nazwijcie go, za "Przekrojem", polskim Jay-Z. Generalnie ciężko ufać "Przekrojowi", choć w tym wypadku parabola godzi trafnie, i kawałki w rodzaju singla z Notesu, "Jak Żyć?", efektywnie ją wspierają. Ci co liczyli, iż "Kamienie", duet z Natalią Kukulską promujący jej self-titled z 2003, spełni strukturalnie rolę naszego "Crazy In Love", radzę zczekautować to cacko. Podobnie jak w "Crazy In Love" próbki soulowej sekcji dętej z lat siedemdziesiątych lepiły parującą, bulgoczącą atmosferę, tutaj retro-rozrywkowe partie pulsujących potężnie bębnów i gorąco funkującego fortepianu oraz wsamplowany w refrenie wokal Zdzisławy Sośnickiej sprzed dekad wirują w maksymalnie balangowych kolorach. Teksturalnie, to jeden z najgęstszych podkładów w dziejach krajowych hitów hh, i w końcu doczekaliśmy się numeru, który jedzie czadowym basowym groovem! Ale show kradnie Tede, wielki mistrz melanżowej ekstazy, rzucający ochryple zdania w typie "Masz mnie za durnia? / Nie jestem dureń / Oto świat Tedunia / Czujesz??". Podobnie jak w wyżej omówionym freestyle'u, niewiele treściowego konkretu tkwi w tych zwrotkach, wciąż żar, energia i pasja performansu triumfują karnawałowo. I kiedy pacjent rozpaczliwie skanduje "Oto Tede / Oto Tedunio, Tedzio / Ej, jedziemy z tą impreząąą!", to trudno powstrzymać reakcję entuzjastycznego, podjaranego chichotu. Ktoś mógłby postulować, że tytułowymi lirykami z chorusa człowiek podejmuje poważne wątki tożsamościowo-egzystencjalne swojego pokolenia, ale... NIE, Tede-chce-się-bawić. I tą metodą wysmażył jeden z najgorętszych, najchwytliwszych przebojów Polandu AD dobiegający finału 2004.
(Porcys, 2004)

Podobnie jak w "Crazy In Love" próbki soulowej sekcji dętej z lat siedemdziesiątych lepiły parującą, bulgoczącą atmosferę, tutaj retro-rozrywkowe partie pulsujących potężnie bębnów i gorąco funkującego fortepianu oraz wsamplowany w refrenie wokal Zdzisławy Sośnickiej sprzed dekad wirują w maksymalnie balangowych kolorach. Teksturalnie, to jeden z najgęstszych podkładów w dziejach krajowych hitów hh, i w końcu doczekaliśmy się numeru, który jedzie czadowym basowym groovem! Ale show kradnie Tede, wielki mistrz melanżowej ekstazy, rzucający ochryple zdania w typie "Masz mnie za durnia? / Nie jestem dureń / Oto świat Tedunia / Czujesz??". Ktoś mógłby postulować, że tytułowymi lirykami z chorusa człowiek podejmuje poważne wątki tożsamościowo-egzystencjalne swojego pokolenia, ale... NIE, Tede-chce-się-bawić. I tą metodą wysmażył jeden z najgorętszych, najchwytliwszych przebojów Polandu AD 2004.
(Porcys, 2004)

Mefistotedes/Odkupienie (2012, hip hop)

To właściwie drugi, jakby bonusowy dysk z podwójnego wydawnictwa Mefistotedes. Ale pozwoliłem sobie go sklasyfikować osobno, bo przy całym szacunku dla talentu Sir Micha, pod względem muzycznym CD1 nie do końca mi leży. Za to na Odkupieniu Jacek Graniecki sam jest sobie sterem i okrętem – tylko z korzyścią dla jakości bitów. Ta nostalgiczna tekstowo i bardzo najntisowo bujająca podróż wstecz w zamyśle miała nawiązywać do legendarnego S.P.O.R.T-u. Wyszło super, a fragment z "Rok '97 dobrze pamiętam" w cwany sposób przedstawiający Tedego jako polskiego Notoriousa ("Czy Biggie jest takim kultem przez tą kulkę? / Gdyby nie umarł te piętnaście lat temu / Jaki grałby rap i ilu miałby hejterów?) sprawił, że się nawet uśmiechnąłem.
(T-Mobile Music, 2013)

Elliminati (2013, hip hop)

"Tulipan"
Ludzie raczej nie lubią Granieckiego - i nie mowię tylko o gimbazowym hejcie online. Ilu przykrych anegdot nasłuchałem się od znajomych na temat pana Jacka... Delikatnie ujmując, wyłaniał się z tego malkontenctwa obraz średnio sympatycznego jegomościa. Nie wiem, nie moja sprawa. Natomiast ja tu słucham muzyki i słów. I wyraźnie słyszę, jak na tętniącym, wielowymiarowym bicie Sir Micha (jak zwykle szacun) Tede pod przykrywką typowo męskich przechwałek o "zaliczaniu" snuje przejmującą nawijkę o przemijaniu. Nikt w Polsce nie opanował tego kamuflażu tak biegle.
(T-Mobile Music, 2013)

Jednym z typowych tricków literackich Jacka Granieckiego jest kamuflowanie głębokiego przekazu poprzez płytkie, prostackie, czy czasem wręcz wulgarne pozory w tekście. Podobnie i tutaj teoretycznie tanie przechwałki o nałogowym zaliczaniu panienek są tylko punktem wyjścia do nieoczekiwanych refleksji o nieuchronnym przemijaniu. A wszystko na smakowitym, kolorowym bicie Sir Micha. Zamiast imprezować w Sylwestra, panowie siedzieli w studio. Opłaciło się.
(T-Mobile Music, 2013)


* * *

Poza byciem legendą polskiego rapu (Nastukafszy, ktoś może słyszał?), Jacek Graniecki wynalazł totalnie niepowtarzalny w naszym kraju styl narracji, polegający na swobodnym korzystaniu z wieloznaczności najprostszych wyrazów, określeń i leksykalnych skojarzeń przy unikaniu jakiejkolwiek pretensjonalności i bez aspiracji intelektualnych. Dzięki temu jego rymy działają na kilku poziomach odbioru: trafią zarówno do imprezującego dresa, jak i spiętego okularnika z międzywydziałowych humanistycznych. Oczywiście, zawsze można powiedzieć, że jest bossem i spał z Weroniką Rosati, a to w sumie wystarcza do obecności w naszym zestawieniu. Ale gdyby ktoś potrzebował dokładniejszego wyjaśnienia, to... there you have it.
(PULP, 2009)