TEEDRA MOSES
Complex Simplicity (2004)
Chyba moja ulubiona płyta z kręgu żeńskiego r&b lat dwutysięcznych. Podkłady Saadiqa i Lil Jona od razu zapadają w pamięć, a natchnione wykonania Teedry nigdy nie przekraczają dopuszczalnego ciężaru emocjonalnego. Słabych punktów w trackliście właściwie brak. Jak z D'Angelo – jej następnego kroku niecierpliwie wypatruje pokaźne grono wyznawców.
(T-Mobile Music, 2011)
Cognac & Conversation (2015)
To w sumie niesamowite że aż 11 lat dzieli debiut i sofomor tej pani. Wydając pierwszy album, kapitalny Complex Simplicity, miała 28 lat i zgarniała świeże ZAIKS-y za "Dip It Low" Christiny Milian. Dziś dobija do czterdziestki i chociaż w międzyczasie pojawiały się rozmaite mikstejpy, ficzeringi, zacne single ("Can't Be Luv"!) oraz zeszłoroczna, niepozorna epka, to Cognac & Conversation jest tak naprawdę drugim oficjalnym długograjem w karierze wokalistki, która - tzw. "wtręt z dupy" - nawiasem mówiąc urodziła bliźniaki jednemu z moich ulubionych raperów (just for the record - jego Soul On Ice miałem w setce płyt lat 90.). byłaby to historia jak z Wrens - po wielu latach przerwy pilnie strzeżony skarb danej sceny powraca płytą zaskakująco przygaszoną, apatyczną, markotną. Tyle że The Meadowlands narobiło środowiskowego szumu i wygrało doroczny ranking Pitchforka (to nieważne, że dziś nikt z tamtych mądrali do tego krążka nie wraca), a tu niestety "pies z kulawą nogą...".
Tak, Cognac to rzecz karygodnie, wprost skandalicznie pominięta we wszelkich podsumowaniach i przekrojowych zestawieniach. Ba, od sierpniowej premiery w ogóle niewiele wpływowych publikacji pokwapiło się do rzetelnego zrecenzowania tego materiału. O tyle to dziwne, że np. tak opiniotwórczy krytyk jak Andy Kellman w recenzji na Allmusic nazwał Complex Simplicity "być może najlepszą płytą popowego R&B od czasu CrazySexyCool" i nagrodził maksymalną oceną (5/5). Widocznie dla dzieci późnego internetu 2004 rok to jakaś prehistoria i nikt już o Teedrze nie pamięta. Albo po prostu wspomniany ton tej płyty jakoś "nie zaklikał" - konfesjonalny bez lansu, kameralny i uwierający emocjonalnie bez skandalu, przesycony podskórnym strachem o to, że uczuciowo "przegrało się życie". Bo to są tekstowo tak osobiste i kruche pieśni, że aż niezręcznie jest "być ich świadkiem". Czyli dla wielu odbiorców - snują się niemiłosiernie i zamulają. Ale koneserzy docenią. Jej prawdziwi fani czują, że warto było czekać. I dla nich Cognac to wyjątkowa nagroda za cierpliwość.
(2015)