THE-DREAM
Love Hate (2007, r&b) !6.0
✂ "Shawty Is Da Shit", "I Luv Your Girl", "Falsetto", "Luv Songs"
Love Vs. Money (2009, r&b) !6.3
Druga płyta artysty skrywającego się pod pseudonimem Marzenie jest, wedle słów jego samego, "jak pierwsza, tylko że wszystkiego tu więcej". Chociaż The-Dream pracował nad podkładami dla wielu sław r&b i popu (między innymi był współautorem słynnej "Umbrelli" Rihanny, "Single Ladies" Beyonce czy "Touch My Body" Mariah Carey), to wydaje się, że zmyślnie zostawia sporo najlepszego na własne albumy. Dzięki temu już dziś można przewidywać, że Love vs. Money to jedno z najlepszych wydawnictw czarnej muzyki w 2009. Terius Nash jest nie tylko jednym z najlepszych wokalistów w grze (obok największego chyba w tej chwili rywala, Ne-Yo), ale i utalentowanym kompozytorem, czego dowodem mnóstwo świetnych utworów z pierwszej połówki tracklisty. Toczący się z gracją miejski banger "Rockin' That Shit", niemalże dyskotekowy "Walking on the Moon" z gościnnym udziałem wszędobylskiego Kanyego Westa lub liryczne "My Love" z wokalem wspomnianej Carey robią wielkie wrażenie. Także teksty operują fajnym humorem ("Czy umiem śpiewać jak Usher? Nie, ale sprawię, że będziesz śpiewać jak Mariah!", mówi The-Dream do dziewczyny w "Put it Down"). Wadą materiału jest jego przesadna długość i parę wypełniaczy pod koniec. Ale sam solista nie próżnuje i już pracuje nad trzecią płytą, który ma być wydana pod tytułem Love King jeszcze w 2009 roku – oby udało mu się zrealizować swoją wizję jeszcze lepiej, ponieważ są ku temu wszelkie dane.
(Clubber.pl, 2009)
Love King (2010, r&b) !5.3
Dobra, nie ma co owijać w bawełnę, ten album to spore dissapointmento. Terius cierpi na syndrom niemożności nagrania płyty na listę roku. Jako się rzekło, gdyby pozbierać różne pety które zrobił innym bądź wydał sam, to taka płyta by naturalnie powstała. Lecz jego problem to brak wyczucia w selekcji materiału. Miało być opus magnum i gigantyczne zamknięcie solowej kariery. Jest najsłabszy materiałowo Dream LP to date, a kariera mknie dalej. Porównywano "Yamahę" do Prince'e, ale to po prostu MIMIKRA Purple Rain. Kameralny, acz neurotyczny chill "February Love" i oczywiście tytułowy hymn (doh) zapisuję na plus, a pozostałe tracki ni mnie ziębią, ni grzeją. A "Abyss" to plagiat z "Cry Me A River". Parafrazując Jacka Ziobra: jeśli tak się Nash spisuje w domu jak na tej płycie, to Milian ma z niego marny pożytek. Od człowieka, który ma niby trząść tą grą oczekuję dużo więcej. A zatem KRÓL JEST TROSZKĘ NAGI. I najgorsze, że sam zainteresowany uznałby pewnie tę puentę za komplement.
"Love King"
L to the O, V to the E..." = mrugnięcie oczkiem do "Love Conquers All" ABC? "I got girls in heels, girls in Adidas, Tracy, Kim, Tameka, Fatima" = "Weź je ustaw, weź je przestaw, żeby siódma, dziewiąta i ósma tu nie weszła" ("pozdrawiam Kołcza"). Miało być opus magnum i gigantyczne zamknięcie solowej kariery. Niestety cały album pokazał, że KRÓL JEST TROSZKĘ NAGI (i najgorsze, że sam zainteresowany uznałby pewnie tę puentę za komplement). Ale tytułowy hymn to wciąż istny "r&b killer" – nietykalny klubowy pseudo-marsz midtempo, który dziś przypomina mi o tym, jakie rzesze znajomych erudytów muzycznych potrafiły dekadę temu odwiedzać imprezowy cykl kolektywu Stanley M w Kamieniołomach
(mashup 2010/2020)
Terius Nash: 1977 (2011, r&b/mixtape) 6.1
Jego 808s and Heartbreak i chociaż wolę użalającego się Teriusa od rzeszy indie-naśladowców Springsteena, a tracklista cieszy względną równością, to jednak najlepszy jest paradoksalnie moment spokoju ducha w konfekcyjnym walcu "Silly", gdzie zresztą śpiewa niejaka Casha.