TODD RUNDGREN

 

#17
TODD RUNDGREN
Niewiele można wnieść do znanych prawd na temat Todda-songwritera (bo to również legendarny producent – osobna historia) i ja nie zamierzam porywać się tutaj na odkrywczość, ocenianie czy szufladkowanie. Generalnie doszliśmy już całkiem wysoko na tej liście i na tym etapie właściwie nie miałbym już żadnego problemu z nazwaniem jakiegokolwiek zawodnika po prostu "najlepszym" autorem piosenek ever. Skoro dla kogoś jest to akurat Rundgren – to daję pełen akcept. A że u mnie jest na miejscu 17. – cóż, trochę wynika to z jakichś zupełnie prywatnych mikro-niuansików preferencyjnych w zakresie nośności/zaraźliwości piosenek, a trochę z faktu, że przebrnięcie przez jego całą dyskografię, poczucie uczciwego "ogarniania" jej to wyzwanie póki co przekraczające moje moce przerobowe i zdolności percepcyjne.

Bo ja tu ledwie coś aspiruję, a Rundgren to przecież profesor, żywa instytucja, aktywny od lat 60. kompozytor który z monumentalnie zakrojonych, naszpikowanych dysonansami przebiegów harmonicznych uczynił swój znak firmowy – ba, człowiek którego natychmiast poznamy po charakterystycznych następstwach akordowych, co zresztą podlegało i nadal podlega akademickim analizom. I co niby, miałbym teraz jakąś korektę odstawiać? Że tu można by zabrać tę nonę, a tam dodać sekstę w basie (lol), to by lepiej pasowało? Żarty. O te sprawy Mr. Todd może posprzeczać się z jakimś, nie wiem, Fagenem. A ja co najwyżej ewentualnie zlęknionym głosem pisnę, że wolałbym u pana odrobinkę więcej zapamiętywalnych hooków, i już znikam, panie profesorze, przepraszam, że ośmieliłem się przeszkodzić.
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)

* * *

Todd (1974)

Kłopoty bogactwa – tak określiłbym seventiesową dyskografię Rundgrena. Natomiast tylko do podwójnego Todda z 1974 roku wracam regularnie. Dlaczego? Otóż dlatego, bo satysfakcjonuje moje potrzeby w obu sektorach – zarówno kompozycyjnym, jak i produkcyjnym. W gruncie rzeczy to "elektroniczna" płyta Mistrza (obfite wykorzystanie state-of-the-art wtedy technologii z syntezatorami na czele), choć zarazem jego najbardziej demonstracyjnie eklektyczna, nawet jeśli w połowie są to zabiegi parodystyczne. A czego tu nie ma – wodewil w "An Elpee's Worth of Toons", barokowa poważka w coverze "Lord Chancellor's Nightmare Song", hard rock w "Everybody's Going to Heaven", gęsta prog-ballada w "The Spark of Life", odrobina starego, melodramatycznego, ale wciąż porywającego Todda w "The Last Time", pre-ejtisowy synth-rock w "Sidewalk Cafe", a do tego chwilami przegięta szorstkość soundu (niemal lo-fi...), na porządku dziennym wtręty z muzyki konkretnej, no i proto-chillwave w intro "Izzat Love?" (pamiętamy, pamiętamy). Zaś songwritersko to wiadomo, początek wszelkich Ryanów Powerów – czyli wręcz patologiczne znęcanie się nad septymami, które ATOLI non stop cieszy uszy.

highlight – https://www.youtube.com/watch?v=yy2FJzzpkFE (evocative moment: sorry, ale te przenikające się warstwy od 3:00 DLA MOICH PIENIĘDZY nadal brzmią mega świeżo i na czasie)
(2018)

* * *

OK, odświeżyłem sobie nieco Todda i oto mój top kawałków artysty z 70s:

20 Chain Letter
19 Sweeter Memories
18 The Ballad (Denny & Jean)
17 When the Shit Hits the Fan/Sunset Blvd.
16 Long Flowing Robe
15 You Don't Have to Camp Around
14 Love of the Common Man
13 Real Man
12 Izzat Love
11 All the Children Sing
10 The Last Ride
09 Wailing Wall
08 Believe In Me
07 The Spark of Life
06 It Wouldn't Have Made Any Difference
05 Cold Morning Light
04 Initiation
03 There Are No Words
02 Hurting For You
01 Fair Warning

Z płyt całościowo najwyżej oceniłbym The Ballad, Todd i Hermit, ale to są wszystko niesamowicie równe materiały – jak przez moment wydaje się, że coś jest nie halo, to koleś akurat kogoś parodiuje albo bawi się konwencją.
(Musicspot, 2011)

* * *

Todd Rundgren (#17 na mojej liście ulubionych songwriterów, a tak w ogóle jeden z POLIMATÓW muzyki popularnej) skończył dziś 70 lat. z tej okazji skromna plejka na podstawie prywatnego top 20 jego autorskich nagrań z lat 70., które ułożyłem kiedyś w komentarzu pod artykułem Paweł Sajewicza na Musicspot. warto czasem posłuchać co tam facet nakminił – można się sporo nauczyć o muzyce :| a moje top 5 wyglądało tak:

1. Fair Warning
2. Hurting For You
3. There Are No Words
4. Initiation
5. Cold Morning Light
(2018)