Top 250 singli 2000-2009 (miejsca 100-51)
Czwarta część artykułu o moich ulubionych singlach z lat 2000-2009.
Miejsca 250-201 tutaj.
Miejsca 200-151 tutaj.
Miejsca 150-101 tutaj.
PS: Ponownie proszę o zgłoszenie martwych linków. A także gdyby ktoś znalazł brakujące kawałki w streamie, to podczepię. Thx.
* * *
100 Destroyer: It's Gonna Take An Airplane
"Submarines / Don't mind / Spending their time in the ocean". Metaforyka, aktorstwo, artyzm. Rozklejam się.
Pokraczne, prymitywne disco pod bezczelną serię ciosów w stronę amerykańskiego szołbizu. A wszystko dla jaj i z tym niepokonanym, wkurwiająco zabójczym flowem.
098 Tosca: Orozco
Rotacja A w FTV przed dekadą. Mistyczny, mroźny, rozerotyzowany trip.
Łabędzi śpiew gigantów techno. Epicki mix sięgający wyżyn ich katalogu. Sposób, w jaki wyłania się wiodąca partia keyboardu wywołuje rozkoszny stupor.
096 Death Cab For Cutie: We Have The Facts And We're Voting Yes
Do końca mych dni będę to miał zaszufladkowane jako "przejście z mono do stereo, skąd im to przyszło do głowy, przecież niby banał". Gibbard dobre zdania też zapodaje. "I tried my best to keep my distance from your dress", cholera, ziomuś, CO MIAŁEŚ Z POLSKIEGO? ZAPISZ SIĘ KURCZĘ NA KÓŁKO POETYCKIE.
Cheryl jak rapuje! Tooo sięęęę w głoooowieeee nieee mieeeści. I ta jej różowa czapeczka... Btw w hipermarkecie gdzie regularnie robię zakupy zawsze leci Chemistry Tour DVD w dziale telewizorów. W ten sposób obejrzałem już z jedną piątą.
094 Crystal Castles: Alice Practice
Podobno zanim nadeszła moda na CC, to funkcjonowała już cała radykalna "scena gameboyowa", a CC to tylko crossover. Nie wiem, ale "Alice" czeka w moim notesie na przebicie w swojej kategorii.
093 Juelz Santana: There It Go (The Whistle Song)
Ależ trzeba rozchybotać warstwę rytmiczną i rap, jeśli to praktycznie cała faktura tutaj. I udało się. Nie ma basu, a jest funk – trochę jak u Sleater-Kinney!
092 Hatsune Miku: Gyuunyuu Nome!
Nie radzę zapoznawać się z przekazem literackim tego dziwoląga, bo zmutowany i syfiasty. Ale ktokolwiek stoi za tym MUZYCZNIE, splunął w twarz Maxowi Tundrze, mówiąc "jesteś dla mnie za mało pojebany, synkciu". Kompozycyjnie to już chyba dalsze rewiry Mlecznej Drogi. Taki syndrom Plutona – niby do niedawna "planeta", choć obecnie oficjalnie już "karłowata".
091 Justin Timberlake: Senorita
Bodaj najbardziej pedantyczna żywa produkcja Neptunes, popisowy JT na majku i bajeranckie call-and-response w epilogu. "Ladies... good morning", lmao.
090 Cassie: Me & U
Długo trwały dyskusje czy (w kontekście słów) ten amatorski klip to była zgrywa, czy na poważnie. Przy profesjonalnym podejściu takie wątpliwości zniknęły. Cassandra mówi tu mniej więcej "zjem cię, zjem cię, obedrę ze skóry" (sic!).
089 Snoop Dogg: Sensual Seduction
Odstawmy na bok Snoopa śpiewającego (!) przez autotune (!!) o tym, że jest freakiem (!!!). Zostawmy galaretkowate warstwy klawiszy i "przytomnie kiczowaty" obrazek. Ja się raczej zastanawiam skąd on wziął ten pochód czterech akordów. Jeśli ktoś wie, to niech da znaka. "Thanks from a mountain".
088 Nicole Scherzinger: Supervillain
W kręgach die-hardów ten skręt zyskał miano "zainspirowanego XTC". Krytycy są zgodni – to jej shining hour, przerastający o wieki inne solowe wprawki i wyczekany LP. Gdyby nagrała full-length na takim poziomie, patrzyłaby na konkurencję z góry. Tyle, że wytwórnia daje kasę pod kątem oczekiwań mas. A te, niestety, "chuja się znają" ;(
087 Herbert feat. Dani Siciliano: Harmonise
Ascetyczny house-pop, kameralne jazzowe impresje, big-bandowy pastisz i wybryki spod znaku concrete music (czyli cztery podstawowe nurty w drążeniach Matthew) znajdują tu idealne spotkanie, swoisty geometryczny środek. Chcecie poznać gościa po jednym tracku – nie ma lepszej opcji.
086 Les Sins: Lina
TS: Napieralski vs Peja? Zdecydowanie Peja, tam około 0:30 wkradła się metafizyka. Na krotką chwilę skumałem sens życia, ale szybko się ulotnił.
Ponieważ poznałem to słuchając po prostu Discovery, a nie z radia/TV/singla promo, to nie cierpię wersji singlowej, która omija całe narastanie dramaturgii (podbijanie kolejnymi ścieżkami bębnów, jak, nie przymierzając, w jakimś "Smack My Bitch Up"). I lubię tych cwaniaków za koligacje soft-rockowe (mostek!).
084 M.I.A.: Galang
Dla wielu równie istotna rewolucja, co "Get Ur Freak On" dwa lata wcześniej. Tarzan w spódnicy biegający po Londynie. Przypomnijmy, że to wtedy poszło w obieg hasło "nowe formy życia".
083 Osborne: Ruling
Bramka się sama komentuje... Strzał z przewrotki w najchlubniejszy chicagowski deseń. Co świadczy o klasie house'u? Relacja basu do piana.
082 Chingy feat. Tyrese: Pullin' Me Back
Niby tandetna bajeczka o tym, że on nie może od niej odejść, bo coś go wciąż przy niej trzyma... Choć w sumie, czy tandetna?
081 King Geedorah feat. Biolante: Fastlane
"Niejaki Biolante" coś tam zapodaje rapy, ale CO WYPRAWIA Doom na samplerze...
080 Tede feat. Zdzisława Sośnicka: Jak Żyć
One word: UNSTOPPABLE.
Dupri już tu raz padł (przy Mariji Kejri). No geniusz. "Zwulgaryzował korzenny minimalizm Rileya i Reicha" (lol) i zatrudnił go w upokarzającej roli hedonistycznego r&b. "I za to mu cześć i chwała" (Piechniczek). Ja bym wydłużył trzykrotnie i dodał smyki/dzwonki, ale... I tak mnie rajcuje.
Zwiewność, pozytywkowość, naiwność. "Marimba, marimba, marimba ska...".
077 Beyoncé feat. Jay-Z: Crazy In Love
Co wyróżnia ten królewski pean, to pulsująca wiarygodność, taka w sensie INDI SRINDI. Akurat tu nie ma ściemy. Oni się kochają. Jakież to romantyczne.
076 Fisz Emade Jako Tworzywo Sztuczne: Superfrajer
Bawiłem się kiedyś w top 20 linii basu ever. Ta była w pierwszej dyszce. Polecam analizę – i nie mówię tylko o wysokości nutek, ale i ich rozkładzie w tajmie. Masakra.
075 Gwen Stefani: Hollaback Girl
Nadal oszałamiająco szajbnięty anty-hymn. Do psychiatry z nią.
Zdołali dwaj Wersalczycy uchwycić w tej błogiej, kruchej mini-serenadce sekret przemijania. Warto też pochylić się nad biegłą psychologizacją: tuż przed urwaniem, od 4:03, temacik ujawnia groźny cień.
072 Funky Filon feat. Kaja Paschalska: Mała Chinka
Okej, ustalmy to raz na zawsze. Olewam uprzedzenia i klapki na uszach. Niektórzy z góry wiedzą, co sądzą o tym utworze, bo przecież jest debilny i okropny. W teorii racja, ale w praktyce naprawdę, mimo najszczerszych chęci nic nie poradzę, że: a) ten łańcuszek akordowy jest PRZEŚLICZNY, wcale nieoczywisty i kunsztownie rozegrany (kroczki basu, transpozycja w górę + dzwonki) – na płycie Afro Kolektywu czy Jamiroquaia wszyscy by doznawali tej sekwencji harmonicznej, a pitchshifting syntezatora na tej samej nucie (pod zmieniające się akordy) to dla mnie wręcz kwintesencja inteligencji aranżacyjnej; b) oprawa jest NIESAMOWICIE DZIWACZNA: od przekazu literackiego ("tak w ogóle to są z Wietnamu" – w piosence pod tytułem "Mała Chinka" – niech ktoś mi powie, że to nie jest 10/10 w skali WTF), przez zacofanie flowu rapera, kretyński bitbox w tle ("czikiczikiczikulinka") i maksymalnie kuriozalne outro (no comments), po teledysk z serii "kurwa, to się naprawdę dzieje? przecież nic dziś nie ćpałem". No więc sorry, ale ładne kompozycje ubrane w oryginalną, IDIOSYNKRATYCZNĄ formę = dobra muzyka dla mnie. Tutaj kompozycja jest MEGA ŁADNA, a forma MEGA POKURWIONA. A zatem kawałek jest MEGA DOBRY. EOT. PS: W ramach bonusu sprawdźcie przesunięcie akcentu sylaby "ma" w pierwszym i drugim refrenie. Mam gęsią skórkę.
Duch Curtisa budzi się w tej stricte wakacyjnej, euforycznej suicie, rozpiętej od dance-popu po salsę. Gracias.
070 Muchy: Najważniejszy Dzień
Sama idea użycia klawisza w funkcji fałszywej sekcji smyczkowej w zwrotce i w funkcji ejtisowego ozdobnika w refrenie = cudo. Wyobraźnia Piotra nie zna granic. "Aranżuję to / Nie kwiczę / Indie nie ma ograniczeń". Riff gitary wysysa sam miąższ z istoty rokendrola, a genialny w swojej przeźroczystości tekst można interpretować zarówno jako hymn sportowy, jak i odę do inicjacji seksualnej. Gdybym miał wybrać jeden boski moment, w którym Muchy weszły do hall of fame polskiej muzyki, to byłby jednak ten moment.
069 Sophie Ellis-Bextor: Me And My Imagination
Nigdy nie umiałem się przy tym super bawić, bo za bardzo angażuje mnie tu sfera działań harmonicznych. Od jednego trywialnego motywiku tyle przekształceń, wariacji, zwrotów...
068 Reel People: Ordinary Man
A tu z kolei "mózg się lasuje" przy tej kompozycji, serio. Donald Fagen i Walter Becker, gdyby usłyszeli, to przyznaliby bez chwili zawahania, że mają godnych spadkobierców. Wiem, że środowisko "alternatywne" przeważnie nudzi wikłanie się w septymach i nonach, ale jak już zapuścicie, to doczekajcie chociaż do bridge'a (3:20). CO TAM SIĘ STAŁO JAKBY.
067 Saint Etienne: Method Of Modern Love
Przez lata Sarę Cracknell nazywano "indie-Kylie" (z powodu timbre), więc ta udowodniła, że umie pobić swoją protoplastkę jej własnym ORĘŻEM. Najlepszy singiel z Fever, który nigdy nim nie był.
066 Reni Jusis: Dla Ciebie Wyjdę Z Siebie
Ups, kończą mi się wokabularia. No więc... ale BAJERANCKI kawałek! Reni zna tajniki translacji ludzkich odruchów na "nuty, dźwięki" i zdania. A wjazd syntezatora na 2:30 = lody pistacjowe.
065 Snoop Dogg feat. Pharrell: Drop It Like It's Hot
Nie wierzę, że w owej epoce nie było rywalizacji i zakładów między bitmejkerami – o to kto zrobi gwieździe bardziej chory podkład. "Drop It" to poprzeczka, która raczej nie została strącona, choć sam Pharrell przymierzał się do bicia rekordu na Hell Hath No Fury. Rozpiera mnie duma, że załapałem się na to szaleństwo.
064 Stereolab: Nomus Et Phusis
Pierwsze dwie minuty to wprawka. Dopiero później dzieją się takie czary, że nawet David Copperfield nie ogarnia. To są koncerty na małą orkiestrę, a nie pop.
063 Róisín Murphy: You Know Me Better
Dziś widać to jak na dłoni: najznamienitszy przebój z Overpowered. Ruda brzmi tu jakby nadawała z UFO znajdującego się parę tysięcy metrów nad ziemią. Albo co najmniej z latającego dywanu. Ach ta przestrzeń, to westchnięcie na mikrofonie. I cichutko sączony drugi głosik w chorusie.
Geniusz Kanyego jako producenta polega na multum źródeł dźwięku, które lepi w jedną, monolityczną fakturę i ona JEDZIE. Tendencje do barokowości wyczuwalne od pierwszego kawałka z pierwszej solowej płyty!
061 Dizzee Rascal: Fix Up: Look Sharp
Oficjalnie nie mieści mi się w głowie, jak koleś zamordował ten bit od 0:56. Chętnie posłucham wyjaśnień ze strony oskarżonego.
060 Ghostface Killah feat. Ne-Yo: Back Like That
Ciekawostka, że Starky ma szczęście do pościelowych soulówek. Pamiętamy "Never Be the Same Again" (ten, co P73 samplował na wyjściu z "90%..."), a to jeszcze mocniej wyciska łzy. No i Ne-Yo także nie przeszkodził.
Greg i Kylie, zakochana para, równa się wielka nieskończona miłość etc. Przynajmniej tak to brzmi. Właśnie, a propos soundu. Kolega zwrócił mi kiedyś uwagę, jak zostały ZAREJESTROWANE tu wokale. Mamy do czynienia z perfekcją. Krystaliczność.
058 !!!: Me And Giuliani Down By The School Yard (A True Story)
Kultowa w pewnych kręgach fuga dance-punkowa, zwiastująca nadejście zbawcy. Nie nadszedł, choć było blisko – głównie tam, gdzie gitarzysta Andreoni upodabnia to cacko do side-projectu części składu, Out Hud (2:20-3:20, lekka lewitacja się wkrada). Pijane zawodzenie na koniec też dało popalić i to nie raz, nie dwa.
Ech, stare YYYs. Nadzieja rezurekcji rocka. Bez basu, z Kinksowskim (przymrużcie oczy, pozdro Jacek), podciętym wszech-riffem i niewyżytą Karen O, która coś tam wyje że "w pieprzeniu to ty jesteś lamus". Garażowa stylowość, cofnięcia taśmy, podciągnięta struna w pierwszym uderzeniu WE WIOSŁO. A potem wszystko się tak rozmemłało.
W sumie gdybym miał zielonoskóremu kosmicie tłumaczyć o co biega z popem – muzycznie, estetycznie, wizerunkowo – to puściłbym mu ten klip, żeby posłuchał i popatrzył. A my popaprani "erudyci" możemy się i tak godzinami grzebać w każdej szpileczce mikro-instrumentacji.
055 Badly Drawn Boy: Once Around The Block
Od kiedy noszę aparat ortodontyczny, to boję się, że zaczepię się tak kiedyś o coś, przypadkiem i dopiero będzie. Na szczęście moja dziewczyna ma proste, ładne ząbki i aparatu nie planuje. Porównanie z solowym Harrisonem wcale niegłupie, choć to George jazzujący, synkopujący, z rozwibrowanym feelingiem.
054 Café Tacuba: Puntos Cardinales
Od lat uznawani za najlepszy zespół z Meksyku. A to jest ich... najlepsza piosenka. Po prostu. Btw kapitalny skecz na wstępie, jak wokalista zdecydował że jednak będzie śpiewał na "raz", a nie na "i". Jakby się wpierw źle WBIŁ. Spontan skity! No a refren przenosi na dyskotekę do nieba, jako się rzekło. Raj współbrzmień.
Ich sześciominutowe opus magnum. To nie jest byle hit dla szerokiego odbiorcy, a progresywny, eksperymentalny przegląd najnowszych trendów w nurtach dance. Bas, chociażby od 1:25, straszliwie przykozaczył. Orientalizmy i mash-upizmy (niestrudzone szukanie właściwego zestawu instrumentów, właściwych sampli etc.) niechcący napłodziły sporo niedawnych wybryków wyspiarskiego podziemia tanecznego.
052 Lansing-Dreiden: A Line You Can Cross
Natchniony, niepojęty hook wokalny w refrenie, ścigający się z psychodelicznymi zawijasami Ariela. Smaczku dodaje ich M.O. ("komuna artystyczna", klimaty Amon Duul?). Violens to dla mnie przy takich odjazdach zwykły pop-rockowy band.
051 Paula DeAnda feat. Baby Bash: Doing Too Much
Ciągnący się jak flaki z olejem lament r&b? Kto wie, acz gwarantuję, że Steve Reich uśmiechnąłby się od ucha do ucha. Z tym, że nieświadoma niczego Paula to tylko atrapa. Sabotaż sprokurował niejaki Nathan "Happy" Perez.
(Musicspot, 2011)