TV ON THE RADIO

 

Young Liars (EP) (2003)

Jechałem 111 spod Uniwerka na Plac Bankowy, był parny, gorący letni dzień. Ludożerka po brzegi wypełniła autobus, a ciężki do zniesienia tłok dopełniał gwar chodnikowego w swej niewymowności small-talku. Młodzież gawędziła ochoczo o wakacyjnym przesileniu, starszyzna plemienna bezładnie dryfowała między polityką i pogodą. Wszystko szło zgodnie z normą, kiedy to trzydziestoletni kierowca zamiast skręcić z Moliera w Senatorską podążył ze spokojem prosto w Nowy Przejazd, zupełnie jakby miał zamiar wyjechać na Most Śląsko-Dąbrowski. Nagle spójny dotąd świat pasażerów rozpadł się na milion drobnych kawałeczków. Każdy z nich miał przecież swój cel, dążył w ściśle określone miejsce. A tu zmiana trasy, istny szok. I stała się rzecz komiczna: kilkadziesiąt gardeł, zjednoczonych w determinacji, mimo różnic społeczno-wiekowych wydarło się: "Nieeee! W lewo!". Obserwowałem uważnie gostka odpowiedzialnego za tę całą aferę. Z olimpijskim spokojem odwrócił się do milczącego w oczekiwaniu tłumu, podniósł brwi i wycedził jak amant z czarno-białych hollywoodzkich gniotów: "W lewo? Kurwaaa". Sam był zdziwiony, że zapomniał drogi. Wrzucił wsteczny i cofnął busa, dezorganizując przy okazji ruch całego skrzyżowania. "No, teraz dobrze", oznajmiła pewna przekupka, tym samym kończąc wątek. Po minucie mało kto pamiętał już o zajściu.

Ok, a teraz odnośnie TV On The Radio. Z pozoru trio pojawiło się znikąd, momentalnie skarbiąc sobie sympatię kontrolerów nowojorskiego tygla, który w obecnej fazie stał się chyba niemożliwy do pełnego objęcia. Lecz w jakiś sposób debiutanci z TV On The Radio updejtują młodą reprezentację Brooklynu, sięgają kilka metrów dalej, niż poprzednicy. (Kilku aktualnych rywali z podwórka wspomogło Young Liars – Zinner i Chase z Yeah Yeah Yeahs, oraz Hemphill z Liars.) Ich uderzająco oryginalne, naznaczone duszną, acz selektywną produkcją brzmienie nie pozwala na oczywistą, prostą klasyfikację. Namechecking w tym przypadku nie działa, bo te najczęściej wymieniane nazwy to raptem echa dystynktywnie "własnego" feelingu. Klaustrofobia wczesnego Talking Heads? Paranoja Pere Ubu? Bardziej dzięki charakterystycznej manierze wokalnej Tunde Adebimpe, zaiste lokującego się gdzieś między Byrne'm i Thomasem. Ale w bezkresnie bezdennym i smoliście utopionym tytułowym "Young Liars" jego chory zaśpiew na granicy ciepła i nerwowości zahacza również o Petera Gabriela, raczej solowego, z okolic So. A wyższe partie w "Blind" kojarzą się z późnym, przepitym Ozzy Osbournem. Wystarczy o samym głosie, tyleż wybijającym się znad pokładów eksperymentalnych aranżacji, co jednak ustępującym im pola w zakresie absorbowania odbiorcy.

Galopująca, zagoniona, ale trafnie znośna, lekka perkusja otwiera pod ciemnym syntezatorem "Satelite". Wraz z dodatkiem żarzącej, ale nieco schowanej w miksie gitary, logicznie wypełniajacej tło faktury, pewnikiem staje się nowofalowość tej muzyki. W istocie TV On The Radio sprowadzili do wspólnego mianownika wiodące elementy "nowofalowości". W konfrontacji z powszechnym i szkoda, że już jałowym trendem, ich podejście zyskuje dzięki intelektualizmowi. Są jakby ekwiwalentem mrocznych pozostałości po Tomie Verlaine, nie na zasadzie kopii, lecz ujęcia ducha, syntezy myśli. Nocna hipnoza bijąca ze spowolnionej narracji "Blind" wykrzywia się w awangardowej poświacie. Łatwo jest rozpoznać wijące się organy, beznamiętne plumkanie pianina i zdublowany voice. Trudniej dostrzec, że te zabiegi są stemplem grupy krzyczącym "jesteśmy ambitni". "Staring At The Sun" operuje porównywalnym napięciem, kojarząc transowy synth-bas z gryzącym guitarworkiem i okraszając je techno-bitem na hi-hacie. Dziwi jak sporo da się z takich zestawień wynieść, jak zapamiętywalny jest motyw, jak przyswajalny. Z tego punktu widzenia fuzja seryjnych poszukiwań i chwytliwości została osiągnięta.

Na szczęście zespół nie przegina w stronę akademickich eksploracji i w finale błyskotliwie przypomina o swoich inspiracjach, kapitalnie coverując "Mr. Grieves". Dla nas wszystkich, kochających Pixies jak mamusię, jest to cukiereczek, niespodzianka na zakończenie i powód do radochy. A także mrugnięcie okiem ze strony zespołu. Tu pada magiczne słowo "doolittle", ale wersja TV On The Radio funkcjonuje na zupełnie odrębnych prawach. Gdy puścić po sobie oryginał i tę przeróbkę, to widać, jak samoistnie udowadnia ona wielkość songwritingu, kierując się wszak w diametralnie inne rejony. Utrzymana w konwencji doo-wop, podwójnie rozwklekła i wielobarwna, czyni z dwuminutowego przerywnika prawdziwy standard, celebrując każdą nutę i upajając się "hope everything is alright". Osobiście, to mój ulubiony fragment Young Liars. I dlatego długo wahałem się z ocenianiem tego w sumie znacznego objętościowo materiału. No bo jak to, kower najlepszy? Przeczuwam, że to zaledwie wstęp, rozrywka. Proszę, poczekajmy do właściwej płyty. Te utwory, mimo niezmierzonego potencjału i niezaprzeczalnego talentu Adebimpe, Siteka i Malone, są jeszcze niedopieczone. Niewyraźne, zamglone. Przy odpowiednich posunięciach album winien rozwiać obawy. Oby tylko wiedzieli w którym kierunku podążyć, lub chociaż mieli pod ręką kogoś, kto im go wskaże. "Nieeee! W lewo!". "W lewo? Kurwaaa".
(Porcys, 2003)

Desperate Youth, Blood Thirsty Babes (2004)

O, czyli już wiem dlaczego Jędrzej zawsze skarży się na zbyt mało czasu na zapoznanie z płytą przed wysłaniem recki. Że TV On The Radio są jednym z najoryginalniejszych bandów around ostatnich lat wie chyba każdy, kto trochę chociaż siedzi w niezal, ale warto docenić ich kapitalną umiejętność zamieniania wad w zalety – są nietypowym dziś przykładem kapeli, która nie musi oferować hookfestów, by fascynować. Rzadko udaje im się napisać evergreena ("Staring At The Sun" i "Dry Drunk Emperor" przychodzą na myśl), lecz sama tkanka dźwiękowa zastanawia wystarczająco mocno: hipnotyzujące bity, osobliwie przetworzone gitary tkające błękitne przestrzenie, smaczki typu dęciaki czy po(d)kręcone klawisze i niewiarygodnie ekspresywny, dorównujący intensywności gospel głos Adebimpe kotłują się w temperaturze wrzenia i skraplają rezultat, jakiego (słownie) nikt nie oczekiwał. Bo dokładnie, ich historia wygląda właśnie tak: nikt się takiej kapeli we wszechświecie nie spodziewał, nikt odpowiednio jej nadejścia nie docenił, wszyscy zaciekawieni Young Liars rozczarowali się longplayem, nikt już się nimi nie przejmuje, a jutro nikt o nich nie będzie pamiętał. I nawet siódemki w Porcys nie sięgnęli. W gruncie rzeczy, przejebane. Dlatego więc na tym komentarzu oddaję kurwa szacunek i zdradzę, że przy "Bomb Yourself" od zawsze miałem dreszcze (także ze względu na przekaz).
(Porcys, 2006)
✂ pomysł na estetykę, "Bomb Yourself", "Staring at the Sun"

Return to Cookie Mountain (2006)

✂ "I Was a Lover", "Hours", "Tonight"

Dear Science (2008)

Sukces medialny nowego wydawnictwa nowojorskiej formacji w znacznej mierze wynika z tego, że po raz pierwszy przy okazji premiery albumu są oni znani na całym świecie. Startowali kilka lat temu w kompletnej niszy, ale poprzednie płyty (EP-ka Young Liars i longplaye Desperate Youth, Blood Thirsty Babies oraz szczególnie Return To Cookie Mountain) zapewniły im coraz większy rozgłos i teraz grupa może cieszyć się sporym zainteresowaniem. Natomiast Dear Science nie poszerza (i tak już rozległych) horyzontów TV On The Radio. Wręcz przeciwnie, to rodzaj podsumowania ich dotychczasowej drogi i efektownej syntezy elementów, którymi dotąd czarowali – quasi-gospelowych partii wokalnych, nowofalowej oszczędności środków formalnych, niezwykle bogatej, wielowarstwowej mozaikowej faktury aranżacyjnej (tu pochwały zbiera odpowiedzialny za produkcję Dave Sitek) i zaangażowanych tekstów komentujących niewesołe czasy jakie nadeszły dla USA.

Zwłaszcza otwarcie albumu jest kapitalne. Zaczyna epicki, rozpędzający się ładnie "Halfway Home". Są próby melodeklamacyjno-rapowe w "Dancing Choose". Pojawia się inspiracja funkową rytmiką – w "Crying" i najbardziej efektownym w zestawie "Red Dress". Zaskakuje przebojowy, dziwnie optymistyczny "Golden Age". Wprawdzie druga połowa materiału nieco odstaje, a motyw fortepianu w "Family Tree" wygląda na może nieco zbyt podobny do "What Is The Light" z repertuaru Flaming Lips (zwłaszcza biorąc pod uwagę całkiem zbliżone rejony w których oba zespoły się poruszają) – ale ogólnie dla starych fanów Dear Science to pozycja obowiązkowa, a dla nowicjuszy dobry punkt wyjściowy do zapoznania się z przeszłym dorobkiem Tunde Adebimpego i kolegów.
(Clubber.pl, 2008)

Nine Types of Light (2011)

✂ "New Cannonball Blues", "Caffeinated Consciousness"

Seeds (2014)

✂ "Careful You", "Seeds"