UNWOUND

 

Leaves Turn Inside You (2001)

Uwielbiam wszystkie płyty Unwound z lat dziewięćdziesiątych – na pewnym etapie (lata 2002-2004) "New Plastic Ideas" czy "Challenge for a Civilized Society" należały do kompaktów najczęściej goszczących w moim odtwarzaczu. Ale "Leaves" to dzieło, za które zapamiętamy to nieistniejące już trio – jedną nogą rekapitulujące doświadczenia progresywno-hardcore'owe i math-rockowe (opętane "Scarlette" jako stare Unwound w pigułce), a drugą zmierzające ku czemuś epickiemu, nadprzyrodzonemu, nowemu... Już nie dowiemy się, ku czemu konkretnie. Grupa nigdy nie należała do najweselszych, ale w ostatnim akcencie działalności wyśrubowała swój rekord ciemnej strony mocy. Patrząc z perspektywy nastroju, a nie środków stricte brzmieniowych, jest to album black-metalowy – posłuchajcie "Treachery", "December", "Terminus", "One Lick Less", "Who Cares"... Spokojnie, nie uciekajcie, wcale nie jest monotonnie. Przecież wymyślność otwarcia tego albumu może rywalizować ze zwariowanym początkiem "It Was Hot, We Stayed In the Water" Phila Elveruma. "Look a Ghost" podobnie jak ówczesne kawałki Dismemberment Plan bezczelnie czerpie z The Police. Znieczulony, zniekształcony śpiew w psychodelicznym "October All Over" i wybuchającym znienacka "Summer Freeze" to zaklęty, diabelski rewers Lennonowskich odjazdów. "Below the Salt" to slo-core'owa asceza na modłę Low. No i ten polski akcent w "Radio Gra". Dzieje się. Czapki z głów.
(T-Mobile Music, 2011)

***

"a co to gra…?"

to raczej dobry moment żeby w paru słowach wspomnieć Unwound. w końcu grupa powstała i zarejestrowała swoje pierwsze demo 25 lat temu, zaś równo 15 lat temu wyszło "Leaves Turn Inside You" - jej niekwestionowane opus magnum.

od samego początku - jeszcze na surowych, punkowych nagrywkach z początku 90s - Unwound promieniowali zaskakującym, harmoniczno-motywicznym blaskiem, czym pozytywnie wyróżniali się na tle większości post-hardcore'owej ferajny. a mozolnie rozwijane skłonności do stonowania gestu i zarazem wzbogacenia środków wyrazu zachwycająco kulminowały właśnie w finalnym epizodzie dyskografii zespołu ze stanu Waszyngton.

zresztą to dość rzadki przypadek kiedy zdecydowaną większość swoich najambitniejszych, najbardziej złożonych, najoryginalniejszych utworów kapela zostawia na ostatni, podwójny album. a uwierzcie - ja się naprawdę zasłuchiwałem w ich starsze płyty. tak koło 2004 "New Plastic Ideas", "Repetition" czy "Challenge for a Civilized Society" regularnie gościły w moim discmanie. (tu pozwolę sobie na odrobinę prywaty: nawet złożyłem im mini-hołd w "No One Got Hurt.." z czerwonego TCIOF - chyba pod bezpośrednim wpływem dynamiki i rytmiki kawałka "Data" z "Challenge…")

ale "Leaves…" to po prostu inny kosmos, inna optyka, inna skala przeżyć. są ludzie dla których to w ogóle jest Mount Everest muzyki, "płyta życia" (jeśli dobrze pamiętam to np. dla Piotra Maciejewskiego aka Drivealone) i ja potrafię to zrozumieć. natomiast szalenie intrygujące, że to co w założeniu miało być dla bandu testamentem, podsumowaniem, zamknięciem, pójściem na całość i demonstracyjnym wyjściem poza strefę komfortu (muzyków i ich fanów) - dla kronikarzy rocka pozostanie de facto esencją twórczości Unwound. rozbudowane, epickie labirynty narracyjne, nasycone alchemicznym duchem stłumionej udręki, oprawione w klasycyzujące, eksperymentalne aranże - idę o zakład, że z tym będzie się potomnym kojarzyło Unwound.

na obecnym etapie już od dawna nie odnajduję w sobie za bardzo "przestrzeni emocjonalnej" na przyswajanie tego typu grania. ale powróciwszy dziś okolicznościowo - nadal miałem "wypieki, chleb, ciasto". bo pewnych rzeczy się nie zapomina.

moje top 10:

1. Look a Ghost (btw na 0:43 mój bodaj ulubiony KIKS ever - jak Trosper omyłkowo został na tym samym dźwięku w gitarowym riffie - istny koincydentalny geniusz)
2. October All Over
3. Scarlette
4. Lifetime Achievement Award
5. Demons Sing Love Songs
6. Data
7. December
8. We Invent You
9. Antifreeze
10. Petals Like Bricks
(2016)