XTC

 

mam problem z obiektywnym komentowaniem Skylarking, bo to moja płyta dekady, jedna z moich płyt życia, jedna z płyt które traktuje jak przyjaciela bardziej niż krazek z zarejestrowana muzyką, jedna z płyt podczas słuchania których mam wrażenie że nagrano go specjalnie dla mnie, każdy wers, każdą nutę. "Supergirl" to moja prywatnie *ulubiona* piosenka ever, prawdopodobnie najczesciej słuchana przeze mnie na repeacie w ciagu całego zycia (licze w pol tysiacu odtworzen). ale ciebie to powinno mało obchodzic, wiec masz do wyboru 2 klasyczne pozycje - English Settlement i Skylarking właśnie, odnośnie hierarchizacji których trwa od lat akademicka dyskusja wśród fanów. obie są lekturami obowiązkowymi: pierwsza to epicki, podwójny winyl (jedno CD) rekapitulujący najmocniejsze punkty formacji z okresu stricte nowofalowego; druga to inauguracja i kwintesencja schyłkowego etapu dzialalnosci grupy - arcydzieło studyjnego popu paraliżujące perfekcją na każdej plaszczyznie. następne w kolejce do kupienia sa Drums & Wires i Black Sea, a z pozniejszego katalogu studium wyrafinowanych aranżów w obrebie post-baroque-popu Apple Venus 1. aha, i na koniec drobna uwaga: w naszym pieknym kraju istnieje tradycja lekceważenia muzyki pop jako kategorii. stad rodzime publikacje doceniają wczesny, szorstki i punkowy dorobek xtc z lat 70-tych, ignorujac lata 80-te i 90-te (artystycznie nieskazitelne Skylarking przykładowo). w polsce ceni się "rockowe granie" a nie "dobrą muzykę". the choice is yours. o, Polsko.
(forum Porcys, 2005)

dukes of stratopshear zaiste wymiata, zarówno 25 O'Clock, jak i Psonic Psunspot. paradoks, że brzmi to kompletnie jak nie-XTC, przy jednoczesnej ciągłej obecności elementu "XTC" (czytaj: "Partridge") w songwritingu. aczkolwiek krótka tradycja nazywania tej składanki CD największym dokonaniem grupy jest nietrafiona i spowodowana: w polsce spokojem sumienia w zaszufladkowaniu jej jako "rock psychodeliczny", w odróżnieniu od "popu" (aa!); na zachodzie snoberką wynikającą z wieloletniej niedostępności obu wydawnictw. a propos - od paru miesięcy w sprzedaży jest druga (pierwsza bodaj w 2001) seria reedycji Chips, więc wypada polecić ją nim znów nakład zostanie wyeksploatowany. dwie całostronicowe barwne reprodukcje okładek LPs w środku to argument dodatkowy.
(forum Porcys, 2005)

#4
ANDY PARTRIDGE
Te opisy w założeniu miały być luźnymi "okrzykami podziwu", a i tak w trakcie rankingu chcąc nie chcąc trochę przerodziły się w "uzasadnienia", niejako w funkcji "wyargumentowania" wyższego czy niższego miejsca danego delikwenta. Jednak wybaczcie, przy całym szacunku, ale tłumaczenie dlaczego Partridge jest najbardziej niedocenionym kompozytorem piosenek w dziejach kosmosu to zadanie kompletnie nieadekwatne do przedmiotu dyskusji i kojarzy mi się raczej z infantylizmem wypracowań w późnej podstawówce: "swoją opinię uzasadnij". To sobie jeden z drugim prześledź kwity pod lupą, a potem wgryź się w ewolucję od rozedrganego post-punka i elastycznego, kanciastego power-popu, przez wściekle zaraźliwy akustyczny prog-barok, aż po klasycyzujące, śpiewne mini-koncerciki. W kwestii Partridge'a od lat żyję trochę pod kloszem, bo wielu z moich bliskich znajomych wielbi tego twórcę równie oddanie. I myślę, że każdy z nas na pytanie "ale niby dlaczego on?", odparłby podobnie: POSŁUCHAJ MNIE, "OŚLE JEDEN", NIE PO TO CAŁE ŻYCIE PIELĘGNOWAŁEM WRAŻLIWOŚĆ MUZYCZNĄ I SŁUCHAŁEM MUZYKI NA OKRĄGŁO, ŻEBY CI TERAZ UDOWADNIAĆ DLACZEGO.
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)

* * *

#24
COLIN MOULDING
Parokrotnie natrafiałem (ze strony szalikowców!) na pogląd, że "XTC to Andy Partridge". Spotkałem też kilku teoretycznie "wariatów", którzy z uporem maniaka twierdzili, że "Moulding > Partridge". Szanuję wszystkie "prywatne opinie", ale ta pierwsza wydaje mi się niedorzeczna i oderwana od rzeczywistości, a ta druga właśnie absolutnie akceptowalna, choć osobiście bym się pod nią nie podpisał. Ilościowo ledwie uzupełniający wkład Andy'ego, jakościowo Colin jak dla mnie często przeskakiwał starszego kolegę. Dość powiedzieć, że facet napisał moje ulubione kawałki na co najmniej pięciu (!) płytach grupy (Black Sea, English Settlement, Mummer, O&L, Nonsuch). No dobra, "skomponował" też "Big Day", utwór "obiektywnie" na zero. Nieformalna "rywalizacja" obu panów (rozgrywająca się w głowach słuchaczy) to temat na dyskusję akademicką – imho CM układał rzeczy nieco "prostsze", ale może przez to... bezpośredniej zaraźliwe? Tak czy owak, ustalmy to: dla jakiegokolwiek bandu posiadanie JEDNEGO songwritera tego formatu byłoby błogosławieństwem. Oni mieli dwóch, z których jeden był o level ambitniejszy oraz zwyczajnie "płodniejszy". Ech, XTC... THE SMART-ASS MONKEYS.
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)

* * *

English Settlement (1982)

40 lat temu ukazał się album, od którego zacząłem swoją fascynację grupą XTC – dla mnie more like ENGLISH SENTYMENT. Było to ("...na zjeździe polskiej spółdzielczości") chwilę po jego 20-leciu, więc mniej więcej w pół drogi między premierą, a dzisiejszym jubileuszem. Trochę to surrealistyczne – przesunięcie czasu, jakby dziś nastolatek zajawił się, nie przymierzając, jakimś Turn on the Bright Lights 🤔

Płytę CD NABYŁEM w Pradze, NA OBCZYŹNIE, podobnie jak potem Black Sea w Sztokholmie – bo w rodzimych sklepach wydawnictw formacji Partridge'a nigdy na oczy nie widziałem. I już przy pierwszym odsłuchu doznałem szoku, na który nic mnie nie przygotowało, może poza recką reedycji PIÓRA Chrisa Dahlena na P4K. W Polsce nazwa XTC oznaczała raczej drugoligowych nowofalowców z wiekiem celujących w "pop-rock środka".

Zresztą prasa z UK też niewiele wnosiła do tematu. W głośnym rankingu top 100 brytyjskich albumów ever magazynu "Q" (rok 2000) miejsce dla XTC znalazło się tylko w przypisach ("so British it hurts"), bo w samej setce redaktorom ważniejsze wydały się tak wiekopomne dzieła, jak Number of the Beast, You've Come a Long Way Baby czy The Man Who. Szczęśliwie bardziej ufałem P4K-owi, niż "Q" w którym Kid A dostało 3/5.

Miałem więc skojarzenia z Police circa Ghost i Talking Heads circa Remain, ale pomyślałem – wow, czyli można takie patenty na granie rozwinąć właśnie w TYM kierunku? Mega inspirujący moment, bo usłyszałem swoją przyszłość – rozedrgana rytmika vs akustyczne soundy i synthy, pewien cienkopasmowy POINTYLIZM, a wszystko podporządkowane hookom i inteligentnej chwytliwości… Skala świeżości, ocean możliwości.

Przy retrospektywach wyróżnia się singlowe "Senses...", progresywną mini-suitę "Jason..." oraz tekstowy koncept zanurzenia w "angielskości". Zasłużenie, acz nigdy nie była to moja esencja E.S. Dla odmiany zwróciłbym uwagę na 4 piosenki Mouldinga, aspirujące do niemal-dziesiątkowej EP-ki. Cięte gitki przechodzące płynnie w afrykańsko-karaibskie poli-mikro-aranże stanowią o przeroście treści nad formą tego materiału. Jak w niedocenionym, a po latach ulubionym tu "Fly on the Wall".
(2022)

XTC są najefektywniejszym poprawiaczem nastroju of the moment - było mi źle, myślałem że nic nie ma sensu, ogarnął mnie marazm, ale wróciłem se do Settlement i nagle znów ujrzałem świat na kolorowo. słuchając zastanawiałem się które numery zostawiłbym kompilując z 2LP jednego winyla. czyli oto co mi wyszło po redukcji tracklisty o połowę:
01 Runaways
02 Ball And Chain
03 Jason And The Argonauts
04 Melt The Guns
05 It's Nearly Africa
06 Fly On The Wall
07 English Roundabout
08 Snowman
oczywiście epicki wymiar oryginalnego wydawnictwa jest wielką jakością, ale "traktowałem to jako zabawę". ocena podwyższa sie automatycznie z 9.4 do 9.8 i warto zauważyć, że piosenki 1, 2, 6 i 7 napisał Colin, a więc połowę mojej idealnej wersji albumu (wszystkie jego kawałki się łapią!), a więc może nie tylko Andy'emu zawdzięczali ci goście swoją genialność, jak się czasem mylnie upraszcza.i, zapomniałbym dodać - XTC są najlepszym zespołem pod słońcem! czy jakoś tak.
(forum Porcys, 2005)

Skylarking (1986)

Miło, sympatycznie i SYMPTOMATYCZNIE, że nareszcie wyszło słoneczko, jest nieco cieplej i przez chwilę (po pół roku SROGIEJ GÓWNINY – pozdro Natalka) dostąpiliśmy łaskawie zaszczytu obcowania z jakąś namiastką normalnej wiosny. Fajnie fajnie, bo dziewiąty longplay formacji EXTAZY, choć wydany w październiku, jest stworzony właśnie do takiej pogodowej aury jak dziś. Ponownie mogę tylko zacytować "mój boże, no co ja mam państwu powiedzieć". Już przy pierwszym zetknięciu (miałem 19 lat, a niektórych z Was pewnie nie było jeszcze na świecie) uśmiechnąłem się SZELMOWSKO pod nosem – "and I thought to myself... what a wonderful world". Pomyślałem – "aha, OK, czyli właśnie usłyszałem jedną z płyt definiujących mój gust". Niby znałem English Settlement i to był already big deal, ale Skylarking stopiło w monolit nieredukowalną DESTYLACJĘ rozmaitych intuicji które zbierałem DRYFUJĄC po rozległych morzach piosenkowego królestwa.

Dwie dekady później, próbując zdystansować się od prywatnych biograficznych epizodów budujących związanie emocjonalne, nie znajduję zbyt wielu argumentów pozwalających na skuteczne "sprzedanie" tego materiału. Nigdy nie podzielałem tej linii dyskursu, że "cośtam lata sześćdziesiąte" (zwłaszcza w świetle Dukes of Stratosphear – MIMIKRY sixtiesowego popu). Owszem, sposób dekorowania kompozycji ozdobnikami ma tu wspólny mianownik z Beatlesami i Beach Boys, ale... Aranżacje są tak dyskretnie inteligentne i symetrycznie doskonałe, że aż za miękkie, zbyt mdłe. Brakuje w nich charakterystycznego rysu, może odrobiny eksperymentu w duchu George'a Martina czy Briana Wilsona – i przez to szerzej nie zapadają w pamięć. Jeśli cokolwiek, to ewentualnie Skylarking mógłby nagrać Macca w połowie lat 80., gdyby coś mu nagle przeskoczyło WE ŁBIE.

A ponadto panowie KUROPATWA i ODLEW ("Kreft, Okrój, Hebel...") nie śpiewają ani tak nieskazitelnie ślicznymi TIMBRE jak Beach Boys, ani z taką charyzmą i EMISJĄ jak John i Paul. Fani się przyzwyczaili, finalne tejki po zmaganiach z materią wyszły poprawnie, no ale przecież to nie są jacyś wybitni wokaliści ani barwowo, ani interpretacyjnie. Tekstowo (.pl) też bez szału – niby utwory spaja PASTORALNY koncept zahaczający parokrotnie o ciekawe wątki, ale umówmy się – nikt nie słucha XTC przede wszystkim dla warstwy literackiej. Co gorsza, przyczajona tracklista nie może się rozpędzić. Pierwsze trzy numery to jakieś miałkie smęty – miało być optymistycznie i sielankowo, a wyszło LETNIO w znaczeniu temperatury, nie pory roku ("głodny jestem jak jasna cholera, a frajer letnią zupę mi przynosi"). Cała ich nowofalowa energia sceniczna (znak rozpoznawczy grupy gdy jeszcze koncertowała) – już dawno wyparowała. Niedomagał też WIOTKI, rachityczny sound popsuty w rezultacie PRZECIWFAZY (skorygowany dopiero przy remasterach, lecz "niesmak pozostał"). W sumie nie dziwi mnie ta złośliwa analogia, że z daleka całość EWOKUJE bezpieczną "muzykę środka" a la THE CORRS, bo PO WIERZCHU dokładnie tak to brzmi.

Co mnie jednak wzrusza w Skylarking i chyba precyzyjnie sprawia, że mówię teraz o albumie ze ścisłego topu życia, to świadomość zespołu, że jest tylko jeden PARAMETR w obrębie którego może PRZENOSIĆ GÓRY. Wielokrotnie podczas słuchania ODNOSZĘ ("...obrażenia" – MC Błażej) tutaj wrażenie, że Partridge i Moulding bezradnie rozkładają ręce i "z rozbrajającą szczerością" wyznają: "guys, mamy tylko songwriting". Weźmy takie "Ballet for a Rainy Day". Gdyby poprosić AI o wygenerowanie tej samej pieśni z innym, schematycznym przebiegiem akordowym i topline'owym, to "artystycznie" zostałoby NIC. Pewien KAPITAŁ KULTUROWY którym operuje w tej piosence Andy dotyczy wyłącznie sfery melodyki w kontekście harmonicznym. Zaczyna staranne, ale dość przewidywalne schodkowe zejście G, D, E-moll, D, C ("Orange and lemon / Raincoats roll and tumble / Together") i nagle skręca w Dis / B ("just liked fruit tipped from... A TRAY"), lądując zupełnie gdzie indziej, niż kilka sekund wcześniej startował. Ale z gracją i elegancją, bez żadnej demonstracji ekscentryzmu. Trochę jakby chciał zakomunikować – "ludzie lubią ładne melodie, ja też je lubię i całkiem nieźle potrafię to robić, więc to właściwie jedyny obszar w którym mogę rywalizować z każdym". I kiedy w ostatnim refrenie dokleja ten łącznik przez B, D, C ("behind the curtain silver falling"), to zawsze chcę REPLAY, przewinąć to DO TYŁU ("oglądasz to, a potem to cofaj..."), żeby skumać, skąd się po drodze wzięło uczucie WANILIOWEJ IDYLLI.

To zaledwie przykład, bo podobne sytuacje czają się tu co krok. Z demówek przedstawionych Toddowi Rundgrenowi (youtube.com/watch?v=fp5RVNh1M6U – polecam ten KRĄŻEK R. Stevie Moore'a, dużo radości) wynika, że same formy kompozycyjne chłopaki mieli "zamknięte bardzo dawno". Rundgren będąc sam wyśmienitym songwriterem wygładził tu i ówdzie krawędzie, uporządkował chromatyczne niejasności, dodał mnóstwo w sferze ORNAMENTYKI i zadbał o bogactwo kolorystyczne. Jego wkład wydaje się nieoceniony dla kształtu finalnego produktu. Niemniej na upartego można zaryzykować, że nawet z kimś innym – ba, nawet gdyby Andy, Colin i Dave dokończyli to dziełko w trybie DIY – wyszłoby coś wyjątkowego, tyle że w odmiennej konwencji (choćby robocze "Summer's Cauldron" klimatem przypomina raczej "Runaways", niż ostateczną wersję studyjną). Wyjątkowość tkwi w specyficznym stylu kreowania melodyki, w chłodnej i wykalkulowanej LEPKOŚCI wyrafinowanych, acz podanych bezpretensjonalnie tematów (paralela z "produkcją na skalę przemysłową" nadal we mnie rezonuje), w metodycznym (jak u Debussy'ego i Strawińskiego) ZAGĘSZCZENIU GESTU. Rola Rundgrena (obok dokuczliwych szpilek w stronę Partridge'a typu "skąd wziąłeś te dżinsy, z Rosji?", czy jak tam) polegała na maksymalnie efektywnym SKOMUNIKOWANIU IDEI, które dostał na warsztat. Tak efektywnym, by nastoletnia Alison Fields mogła w szkolnym autobusie "singalongować" do Skylarking. I za to im (wszystkim zaangażowanym) dozgonne CZEŚĆ I CHWAŁA.

highlight – youtube.com/watch?v=4HT7v-orQLw (evocative moment: "Inside your Fortress of Solitude / Don't mean to be rude..." – TRUE CONFESSION TIME: no zakosiłem kiedyś ten hook, nie zaprzeczę)
(2023)

Apple Venus Volume 1 (1999)

Najinteligentniejszy muzycznie poprockowy ansambl świata wydał w latach 90. dwa longplaye – Nonsuch i Apple Venus właśnie. Oba to jazda obowiązkowa, ale jeśli miałbym powiedzieć wprost, dlaczego stawiam "Apple Venus" wyżej, to wskazałbym "River of Orchids". Na otwarcie tracklisty udało się Andy'emu Partridge'owi za pomocą niewyjaśnionego fortelu spleść całą barokową maestrię Skylarking z minimalistyczną, reichowską dynamiką repetycji. Choć autor tej paraleli zaprzeczał, to powinowactwo jest zbyt wyraźne, by je pominąć – zwłaszcza, że ujawnia się jeszcze w mccartneyowskim "Easter Theatre" i orientalizującym "Greenman". Z kolei "Knights In Shining Karma" to odpowiedź na "Julię" Lennona, "The Last Balloon" na solowe nagrania Briana Wilsona, a w "I'd Like That" Andy przepowiedział późniejszy o dwa lata debiut indierockowej formacji Shins Oh, Inverted World. Dla odmiany dwie piosenki Colina Mouldinga ("Frivolous Tonight" i "Fruit Nut") brzmią jakby ułożył je facet nie czterdziestoczteroletni, a osiemdziesięcioletni – zwłaszcza ta pierwsza. Tym niemniej geriatria rzadko bywała równie powabna.
(T-Mobile Music, 2012)

"Spiral"
Odkąd nasz dział newsów (słusznie) przechodzi hibernację, wykorzystam tę rubrykę do poinformowania melodycznych fanatyków, że najlepszy aktywny popowy zespół pod słońcem rzuca na rynek kolejny box set, tym razem czteropłytowy. Dyski numer 1 i numer 2 zawierają dwa albumy, które w pierwotnym zamierzeniu miały być wydane razem, i w końcu sprawiedliwości Mouldinga i Partridge względem złej wytwórni TVT stało się zadość. Pierwsza to Apple Venus, druga zaś Wasp Star (czyli Apple Venus, Volume Two) z 2000. Pozostałe krążki (numer 3 i numer 4) wypełnią publikowane już osobno dema z tego okresu, Homespun i Homegrown. Nic dziwnego, że należące do katalogu własnego labela XTC, Idea Records, pudełko nosi tytuł Apple Box.

Czy warto się nim zainteresować? Cóż, słyszeliście kiedy Apple Venus? W openerze "River Of Ochids" dziewiętnaście i pół nieskazitelnej linii wokalnej przeplata się ze sobą ponad koronkową aranżacją rodem z kameralnej poważki, która bywalców Warszawskiej Jesieni mogłaby wpędzić w kompleksy. Starczy? Gościnnie na wysokości 3:07 w lewym głośniku udziela się na mikrofonie Szatow (fraza "Yeaaah... You know you can do it"). I tak dalej. Więc, jeśli nie macie na półce, to trzeba coś pogonić, ziomy. A jak macie, to zostają dwa nieujawnione wcześniej tracki do zassania, "Say It" i "Spiral". Ten ostatni to wprawdzie tylko typowa dla Patrtidge'a (którego timbre zawsze ewokował Maccę, ale w miarę upływu czasu asocjacja przybiera na sugestywności) rockerska balladka z ostrym mostkiem, trochę jak gorsza, kulejąca wersja "Earn Enough For Us", ALE hello: przyjemność w słuchaniu nowego numeru XTC, jakże bezcenne to jest?
(Porcys, 2005)

* * * 

* * *

mija 40 lat od wydania ich pierwszego singla "Science Friction". niewiele grup "weszło mi tak mocno w krew", więc mógłbym układać 50, 70, a może i 100 ulubionych piosenek. narzucając ograniczenie do top 40 wyciągnąłem osobistą esencję tematu. udało mi się jakoś zmieścić – m.in. dzięki złączeniu dwóch płynnie przechodzących w siebie utworów w jeden (ponadto nie dopuściłem do konkursu Dukes of Stratosphear).

top 10 układałem już w 2008 (gościnnie w audycji "Maxisingiel") i wyglądało następująco...

1. That's Really Super, Supergirl
2. Ballet for a Rainy Day
3. River of Orchids
4. King for a Day
5. English Roundabout
6. Love at First Sight
7. The Smartest Monkeys
8. It's Nearly Africa
9. Sgt. Rock
10. When You're Near Me I Have Difficulty

...ale obecnie jak chcę sobie "zapuścić XTC", to w pierwszej kolejności sięgam po taką dyszkę:

1. Miniature Sun
2. Wonderland
3. Fly on the Wall (evocative moment: brzęczący synth uporczywie przeszkadzający wokalowi)
4. This World Over
5. Rook
6. Ladybird
7. Garden of Earthly Delights
8. Love on a Farmboy's Wages
9. Melt the Guns
10. Ten Feet Tall
(2017)


I jeszcze oceny płyt od najmniej do najbardziej ulubionej:

5.0 Wasp Star (Apple Venus Vol. 2)
6.9 Go 2
7.0 25 O'Clock
7.1 White Music
7.3 Psonic Psunspot
7.4 Nonsuch
7.5 The Big Express
7.8 Drums & Wires
7.9 Mummer
8.3 Apple Venus Vol. 1
8.6 Black Sea
9.4 English Settlement
9.8 Skylarking

PS: rezygnuję z oceniania O&L, bo to tak DRASTYCZNIE nierówny materiał – od rozczulających, najpiękniejszych chwil w dorobku (głównie początek i finał), po toporne zagrywki wprawiające w zakłopotanie generycznością – że na teraz trochę nie umiem tego wyważyć 🤔
(2019)