YMA SUMAC
Voice of the Xtabay (1950)
Słuchajcie, miejmy to za sobą. To jest naprawdę dziwny album. Jeśli jakaś płyta z dotychczas wymienionych wydała się Wam trochę dziwna, to ta jest być może najdziwniejsza w całym rankingu. Na pewno najstarsza, bo z roku 1950. Pewnie na siłę dałoby się znaleźć wcześniejsze longplaye spod znaku proto-exotiki, ale ten w miarę spokojnie można uznać za pierwszy udany pod względem spójności wypowiedzi. Peru, wstyd się przyznać, przez większość życia kojarzyłem tylko z piłkarzami pokroju Cubillasa i Oblitasa. A to stamtąd pochodziła śpiewaczka, która niniejszego debiutu ponoć sprzedała ponad milion egzemplarzy w przeciągu roku od premiery. Czy to są fakty, czy tylko kusząca urban legend? Postać enigmatycznej Sumac obrosła w wiele mitów i teorii spiskowych. Czy naprawdę urodziła sie jako Zoila Augusta Emperatriz Chávarri del Castillo? Czy rzeczywiście w dzieciństwie uczyła się śpiewać naśladując ptasi trel? Czy w ogóle istniała, a może była tylko fikcyjną kreacją studyjną człowieka, który produkcyjnie stał za tym całym przedsięwzięciem? Spekulowano, czy aby "Xtabay" to nie anagram "Bayxta". Chodzi oczywiście o Lesa Baxtera, jednego z "założycieli" i kluczowych rozgrywających exotiki, autora rok późniejszej, "seminalnej" dla ukonstytuowania nurtu płyty Ritual of the Savage (wciąż było to sześć lat przed wypromowaniem nazwy "exotica"!).
Wizjoner ów zaaranżował i "zamachał" tu orkiestrowo-dżunglowe podkłady, a skomponował je wspólnie z mężem Sumac, niejakim Moisesem Vivanco. Rozpiętość jej głosowych akrobacji sięga od stricte operowych pasaży ("Taita Inty"), przez jakieś pre-Waitsowskie growle (początek "Tumpa"?), aż po intuicyjnie popowe hooki ("Choladas", "Wayra"), naturalnie na miarę taneczno-rozrywkowej (?) świadomości połowy XX stulecia. W gruncie rzeczy, skracając dystans, jest to jakby pierwowzór formuły, którą oczarowała wszystkich w latach 90. Björk: pretensjonalny, nieco irytujący na dłuższą metę popis fantastyczej technicznie (w "staroświeckim" znaczeniu) wokalistki, obudowany orkiestracją na przemian quasi-poważkową i modernistyczną, z aktywnym wykorzystaniem bieżących wynalazków dźwiękowych. I chociaż Sumac miała jeszcze nagrać przystępniejsze, łatwiejsze w odbiorze krążki typu Mambo!, to żaden w jej katalogu (i w sumie Baxtera też) nie może się równać debiutowi pod względem zuchwałego, bezprecedensowego przecierania szlaków avant-popu. Zresztą posłuchajcie i pomyślcie tylko: rzecz ujrzała światło dzienne 5 lat po zakończeniu Drugiej Wojny.
highlight
(2016)